30/31 wrzesień
Był piątkowy wieczór i kolacja w
Wielkiej Sali trwała w najlepsze. Oznaczało to, że czwórka najpopularniejszych
w szkole Gryfonów powinna właśnie siedzieć przy stole Domu Lwa i sięgać po
szósty już kawałek ciasta czekoladowego, którego obecność stała się już swego
rodzaju tradycją oznaczającą nadejście wyczekiwanego przez wszystkich uczniów
weekendu. Bardzo dziwnym było więc to, że po Huncwotach nie było ani śladu.
Nawet Peter się nie pojawił, co było już całkowicie bardzo podejrzaną sprawą
jako iż słynął on ze swojej miłości do wszystkiego, co zawierało w sobie choć odrobinę
cukru.
Nikt oczywiście nie zwrócił na to
uwagi, ale szmaragdowozielone oczy Lily Evans pozostawały czujne jak zawsze.
Zauważyła, że Loraine również nie była obecna. Rudowłosa co kilka sekund
rzucała nerwowe spojrzenia w kierunku wielkich, drewnianych drzwi Wielkiej Sali
w oczekiwaniu na to, co niebawem się wydarzy. A coś wydarzy się na pewno. Znała
ich już wystarczająco długo żeby móc połączyć ze sobą kilka oczywistych faktów.
Miała tylko nadzieję, że nie będzie to coś głupiego, bo nie chciała aby jej
współlokatorka i zarazem przyjaciółka wpakowała się w ogromne kłopoty.
Było też jednak coś jeszcze. Coś,
czego nie chciała do siebie dopuścić. Otóż gdzieś w głębi swojego umysłu bała
się tego, że James swoim dziecinnym zachowaniem utwierdzi ją tylko w
przekonaniu, że jednak przez cały czas miała rację, a on w ogóle nie wydoroślał
ani się nie zmienił. Bardzo chciała żeby w jej podświadomości znajdowała się
raczej nadzieja na to, że James coś spieprzy aniżeli obawa przed tym, ale nie
mogła nic poradzić na to, że pomalutku, malutkimi kroczkami zaczynała się do
niego przekonywać. Mimo, że wcale tego nie chciała.
Ponownie odwróciła się w stronę wejścia,
a następnie rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Wszyscy obecni tam uczniowie
zajęci byli jedzeniem, rozmowami, albo jednym i drugim jednocześnie, i nikt nie
zdawał sobie nawet sprawy z tego, że zaraz Huncwoci zaprezentują przed nimi
swój najnowszy żart. Powędrowała wzrokiem ku stołowi nauczycielskiemu i
napotkała surowe spojrzenie profesor McGonagall siedzącej zaraz obok
uśmiechniętego dyrektora, który z uśmiechem na twarzy zajadał się waniliowym
puddingiem. Ona też coś przeczuwała. Widziała to w jej oczach, a Lily jeszcze
bardziej miała nadzieję, że nie przesadzą, bo wtedy ich opiekunka z całą
pewnością zabije ich samym spojrzeniem.
– Mogliby już zaczynać bo zaraz
już nie wytrzymam z tej ciekawości…
Dorcas również nie była naiwna i
doskonale wiedziała, że coś się święci. Od wczorajszego wieczora nastąpiła w
niej diametralna zmiana. Zupełnie jakby
wraz z oddaniem tej zapisanej karteczki wyrzuciła z siebie świadomość tego, że
Alice naprawdę jest z nią spokrewniona. Nie mogła powiedzieć, że wcale jej to
nie zdziwiło, bo nigdy nie potrafiła w tak łatwy i szybki sposób radzić sobie z
siedzącymi w niej emocjami, ale nie miała zamiaru narzekać. Widocznie jej
organizm miał już dość i wyparcie ich okazało się łatwiejsze niż stawianie im
czoła. Nie miała zamiaru psuć sobie życia przez kogoś, dla którego znaczy tyle
co nic, a nawet jeszcze mniej. Nawet jeżeli była to jej siostra. Było to
trudne, ale konieczne do jej szczęścia.
– Idą – powiedziała po chwili
Lily, a Dorcas podążyła za jej spojrzeniem.