piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 10



30/31 wrzesień

Był piątkowy wieczór i kolacja w Wielkiej Sali trwała w najlepsze. Oznaczało to, że czwórka najpopularniejszych w szkole Gryfonów powinna właśnie siedzieć przy stole Domu Lwa i sięgać po szósty już kawałek ciasta czekoladowego, którego obecność stała się już swego rodzaju tradycją oznaczającą nadejście wyczekiwanego przez wszystkich uczniów weekendu. Bardzo dziwnym było więc to, że po Huncwotach nie było ani śladu. Nawet Peter się nie pojawił, co było już całkowicie bardzo podejrzaną sprawą jako iż słynął on ze swojej miłości do wszystkiego, co zawierało w sobie choć odrobinę cukru.
Nikt oczywiście nie zwrócił na to uwagi, ale szmaragdowozielone oczy Lily Evans pozostawały czujne jak zawsze. Zauważyła, że Loraine również nie była obecna. Rudowłosa co kilka sekund rzucała nerwowe spojrzenia w kierunku wielkich, drewnianych drzwi Wielkiej Sali w oczekiwaniu na to, co niebawem się wydarzy. A coś wydarzy się na pewno. Znała ich już wystarczająco długo żeby móc połączyć ze sobą kilka oczywistych faktów. Miała tylko nadzieję, że nie będzie to coś głupiego, bo nie chciała aby jej współlokatorka i zarazem przyjaciółka wpakowała się w ogromne kłopoty.
Było też jednak coś jeszcze. Coś, czego nie chciała do siebie dopuścić. Otóż gdzieś w głębi swojego umysłu bała się tego, że James swoim dziecinnym zachowaniem utwierdzi ją tylko w przekonaniu, że jednak przez cały czas miała rację, a on w ogóle nie wydoroślał ani się nie zmienił. Bardzo chciała żeby w jej podświadomości znajdowała się raczej nadzieja na to, że James coś spieprzy aniżeli obawa przed tym, ale nie mogła nic poradzić na to, że pomalutku, malutkimi kroczkami zaczynała się do niego przekonywać. Mimo, że wcale tego nie chciała.
Ponownie odwróciła się w stronę wejścia, a następnie rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Wszyscy obecni tam uczniowie zajęci byli jedzeniem, rozmowami, albo jednym i drugim jednocześnie, i nikt nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że zaraz Huncwoci zaprezentują przed nimi swój najnowszy żart. Powędrowała wzrokiem ku stołowi nauczycielskiemu i napotkała surowe spojrzenie profesor McGonagall siedzącej zaraz obok uśmiechniętego dyrektora, który z uśmiechem na twarzy zajadał się waniliowym puddingiem. Ona też coś przeczuwała. Widziała to w jej oczach, a Lily jeszcze bardziej miała nadzieję, że nie przesadzą, bo wtedy ich opiekunka z całą pewnością zabije ich samym spojrzeniem.
– Mogliby już zaczynać bo zaraz już nie wytrzymam z tej ciekawości…
Dorcas również nie była naiwna i doskonale wiedziała, że coś się święci. Od wczorajszego wieczora nastąpiła w niej diametralna zmiana.  Zupełnie jakby wraz z oddaniem tej zapisanej karteczki wyrzuciła z siebie świadomość tego, że Alice naprawdę jest z nią spokrewniona. Nie mogła powiedzieć, że wcale jej to nie zdziwiło, bo nigdy nie potrafiła w tak łatwy i szybki sposób radzić sobie z siedzącymi w niej emocjami, ale nie miała zamiaru narzekać. Widocznie jej organizm miał już dość i wyparcie ich okazało się łatwiejsze niż stawianie im czoła. Nie miała zamiaru psuć sobie życia przez kogoś, dla którego znaczy tyle co nic, a nawet jeszcze mniej. Nawet jeżeli była to jej siostra. Było to trudne, ale konieczne do jej szczęścia.
– Idą – powiedziała po chwili Lily, a Dorcas podążyła za jej spojrzeniem.

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic Credit: X