6 września 1977
James Potter otworzył oczy,
przejechał rękę po twarzy i automatycznie sięgnął po okulary leżące na szafce
obok łóżka. Założył je i podniósł się do pozycji siedzącej skąd zobaczył, że
reszta jego współlokatorów jeszcze spała. Oparł łokcie na kolanach i złapał się
dłońmi za tył głowy. Chwilę trwał w tej pozycji, aż w końcu otworzył szufladę i
wyciągnął z niej paczkę papierosów i czerwoną mugolską zapalniczkę. Podszedł do
okna, otworzył je na oścież wpuszczając do środka powiem zimnego powietrza i
opierając się jedna ręką o parapet, mocno się zaciągnął. Wypuścił pomału dym z
ust i spojrzał na zegarek znajdujący się na jego nadgarstku. Było kilka minut
po szóstej. Dlaczego, do cholery, musiał obudzić się tak wcześnie?! Zaklął w myślach.
Zgasił peta, wrzucił go do popielniczki i postanowił się ogarnąć. Wziął zimny
prysznic, założył białą koszulę i krawat, który luźno zwisał z jego szyi.
Chwycił jeszcze swoją torbę i opuścił dormitorium. Po kilku minutach znalazł
się już w Wielkiej Sali, gdzie zobaczył Lily siedzącą samotnie przy stole
Gryffindoru i ruszył w jej kierunku. Zajął miejsce naprzeciwko niej i sięgnął
po sok pomarańczowy.
– Co ty tu tak wcześnie robisz? –
spytała nim zdążył się nawet przywitać. – Nie jesteś zajęty wykorzystywaniem
kolejnej dziewczyny? – w jej głosie słychać było obrzydzenie. – To było podłe
Potter… Nawet jak na ciebie.
Rzuciła mu pełne pogardy
spojrzenie i wstała z zamiarem opuszczenia sali, kiedy dłoń Jamesa zacisnęła
się na jej nadgarstku.
– O czym ty mówisz? – był szczerze
zaskoczony. – Nigdy żadnej nie wykorzystałem. One same rzucają mi się w
ramiona… – uśmiechnął się z błyskiem w oku.
Dziewczyna prychnęła.
– Nie potrafisz się nawet
przyznać? Co z ciebie w ogóle za facet?
Pokręciła tylko głową i wyrwała
rękę z jego uścisku. Skierowała swoje kroki ku drzwiom.
– Przyznać się do czego? – usłyszała
za sobą. – Hej! Cholera, Evans, czekaj! – krzyknął za nią. – O co ci w ogóle
chodzi?
Dziewczyna stanęła, odwróciła się
w jego stronę i założyła ręce na piersi.
– Nie udawaj, że nie wiesz. Marlena
opowiedziała mi o tym, co jej zrobiłeś. Nie próbuj nawet zaprzeczać –
powiedziała, kiedy zobaczyła, że otworzył usta. – Szantażowałeś ją do bycia z
tobą, żebyś mógł wzbudzić we mnie zazdrość. Naprawdę nie sądziłam, że możesz
zniżyć się do takiego poziomu – ponownie pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ale
w sumie czego innego mogłam się po tobie spodziewać…
James nie mógł uwierzyć w to co
słyszy. Szantażował?! O czym ona, do cholery, mówiła? I wtedy do niego dotarło.
Marlena go wrobiła. Wykorzystała go, a potem zrzuciła winę na niego, a sama
udawała poszkodowaną całą tą sytuacją. Musiał jak najszybciej z nią porozmawiać
i wyjaśnić całą tą sytuację, zanim Lily na dobre go znienawidzi. O ile już tego
nie zrobiła.
– Wybacz, ale muszę natychmiast
się z kimś zobaczyć.
Uśmiechnął się pospiesznie i zostawił Lily stojącą na środku sali, a sam udał się z powrotem w kierunku Wieży Gryffindoru, skąd kilka minut wcześniej przyszedł. Po drodze spotkał jeszcze trójkę swoich współlokatorów, ale wyminął ich bez słowa, ignorując skierowane w jego stronę pytające spojrzenia. Kiedy wyszedł zza rogu na siódmym piętrze zobaczył, że Marlena właśnie przekroczyła próg dziury pod portretem. To się dopiero nazywa wyczucie czasu i zbieg okoliczności.
– Co ty sobie wyobrażasz?! –
krzyknął z drugiego końca korytarza, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi z satysfakcją.Uśmiechnął się pospiesznie i zostawił Lily stojącą na środku sali, a sam udał się z powrotem w kierunku Wieży Gryffindoru, skąd kilka minut wcześniej przyszedł. Po drodze spotkał jeszcze trójkę swoich współlokatorów, ale wyminął ich bez słowa, ignorując skierowane w jego stronę pytające spojrzenia. Kiedy wyszedł zza rogu na siódmym piętrze zobaczył, że Marlena właśnie przekroczyła próg dziury pod portretem. To się dopiero nazywa wyczucie czasu i zbieg okoliczności.
– Czyli mam rozumieć, że twoja
Lilusia już ci wygarnęła jakim to jesteś okrutnym i nieczułym chłoptasiem, i że
nie ładnie tak wykorzystywać niewinnych ludzi? – prychnęła z udawanym
zmartwieniem.
Nawet nie próbowała udawać, że
nie wie o co chodzi, co sprawiło, że w Jamesie jeszcze bardziej się zagotowało.
– Co ty w ogóle chcesz tym
osiągnąć?! – nie ukrywał swojego rozdrażnienia.
– Och, James, naprawdę tego nie
rozumiesz? – spytała wyraźnie zaciekawiona.
Podeszła do niego powoli, a kiedy
była już wystarczająco blisko, przejechała wierzchem dłoni po jego policzku.
Natychmiast odtrącił jej rękę ze swojej twarzy, przywołując na nią grymas zniesmaczenia.
– Chcę ciebie – wyszeptała mu prosto w usta. –
A skoro nie mogę cię mieć, to żadna inna też nie może. – Wzruszyła ramionami. –
Proste i logiczne.
James roześmiał się głośno, bo
nie wiedział co innego mógłby w tej sytuacji zrobić. Co uroiło się w tej jej
blond główce? Naprawdę myślała, że to jej się uda? Przecież to było tak głupie,
że nie miało nawet prawa bytu.
Ale z drugiej strony musiał
przyznać, że był zaskoczony. Mieszkał z Marleną w Dolinie Godryka praktycznie
od zawsze i nigdy nie podejrzewałby jej o coś takiego. Co prawda nigdy
jakoś bardzo się ze sobą nie przyjaźnili, a ich znajomość polegała przeważnie
na wymienianiu uprzejmości i przywitaniach, ale mimo to Potter zawsze myślał,
że jest tylko kolejną ładną dziewczyną, która czeka aż książę na białym koniu
zjawi się u jej stóp. Trochę głupiutką i za bardzo romantyczną. Jak widać bardzo,
ale to bardzo się mylił. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Powiedz mi proszę, czy dobrze
rozumiem… Chcesz mi powiedzieć, że wymyśliłaś tą całą głupią historię o nachalnym
chłopaku, żebym do ciebie wrócił i magicznym sposobem zdał sobie sprawę, że tak
naprawdę to ty jesteś miłością mojego życia? A kiedy ci się nie udało
postanowiłaś zniechęcić do mnie Lily, żeby pozbyć się ewentualnego zagrożenia
na przyszłość? – spytał z rozbawieniem w głosie.
Marlena popatrzyła na niego i
pokiwała głową z uznaniem.
– Widzisz… Jak chcesz to jednak
potrafisz.
– Jesteś chora – stwierdził bez
ogródek. – Serio.
– Nie chora, tylko inteligentna. Co
prawda popsułeś mi mój plan, kiedy wczoraj postanowiłeś ze mną zerwać, ale jak
widzisz doskonale sobie z tym poradziłam. I wyszło nawet lepiej niż sądziłam –
przyznała.
– Szkoda tylko, że nic się przez
to nie zmieniło, a my nigdy nie będziemy razem.
– Szczerze wątpię, żeby Lily chciała cię
znać po tym, jak dowiedziała się, że najpierw zdradzasz swoją dziewczynę, a
potem jeszcze ją szantażujesz. Jesteś raczej na straconej pozycji.
– Zupełnie tak jak ty – uśmiechnął
się przebiegle.
Nie wiedział jeszcze co zrobi,
ale wiedział, że po tym Marlena gorzko pożałuje tego co zrobiła. Teraz jednak
musiał zająć się tym, żeby Lily dała mu wszystko wyjaśnić.
~ ~ ~
Klasa profesor McGonagall zaczęła
się pomału wypełniać. Uczniowie zajmowali wolne miejsca i wszędzie dookoła
panował jeden wielki chaos. Kilka Krukonek debatowało głośno na temat
najnowszego wydania „Czarownicy”, gdzie został zamieszczony niezwykle
interesujący artykuł dotyczący siedmiu kroków do zdobycia wymarzonego chłopaka,
który z całą pewnością planowały już wprowadzić w życie w celu uwiedzenia
Syriusza bądź Jamesa. Grupa graczy quidditcha przekroczyła próg sali
najwyraźniej mocno się o coś kłócąc, bo wymachiwali rękoma i gestykulowali
jakby chodziło co najmniej o sprawę wagi państwowej, jak coraz częstsze ataki
Śmierciożerców na mugoli. Lily siedziała w swojej tradycyjnej ławce, czwartej
od końca w środkowym rzędzie i starała się skupić na czymś innym niż Charlotte
Blake, która tuż za nią usilnie próbowała zwrócić na siebie uwagę Daniela
Roberts’a poprzez głośną przemowę wygłaszaną swojej najlepszej przyjaciółce o
tym, jak dużo kilogramów udało jej się zrzucić podczas tegorocznych wakacji.
Evansówna wbiła wzrok w pergamin
i zaczęła kreślić po nim nerwowo piórem zamoczonym w czarnym atramencie. Nie
wiedziała jak można być aż tak pustym i płytkim. Po tym względem Charlotte
pobijała chyba wszelkie rekordy. Lily zaczęła zastanawiać się jak to się stało,
że dziewczyna trafiła właśnie do Gryffindoru. Najbardziej prawdopodobną opcją
było to, że kiedy założyła na te swoje idealnie proste, czarne włosy Tiarę
Przydziału, ten stary kapelusz otumanił się zapachem jej duszących perfum,
które wylewała na siebie hektolitrami każdego ranka i podjął pierwszą lepszą decyzję, żeby tylko jak najszybciej się od niej uwolnić. Tak… To było bardzo
możliwe,.
Kiedy ogłosiła, że niedawno zerwała
ze swoim byłym chłopakiem i aktualnie znowu jest singielką, Rudowłosa zrobiła wielkiego
kleksa i odwróciła się do niej. Musiała coś zrobić. Wyświadczyć światu
przysługę i sprawić, że jej pomalowane czerwona szminką usta w końcu się zamkną.
Przybrała na twarz najbardziej słodki i uroczy uśmiech na jaki było ją stać i zatrzepotała
rzęsami.
– Szkoda tylko, że rzucił cię, bo
puściłaś się z jego współlokatorem.
Policzki dziewczyny przybrały
kolor cegły, a dookoła rozległy się ciche śmiechy. Zmierzyła Lily morderczym
spojrzeniem, ale ta tylko wzruszyła niewinnie ramionami i nachyliła się do niej
bliżej.
– Możesz mi podziękować –
powiedziała konspiracyjnym szeptem. – Teraz Daniel przynajmniej wie, że istniejesz.
– Puściła do niej oczko.
Odwróciła się z triumfalnym
uśmiechem na ustach. A jednak opłacało się od czasu do czasu posłuchać kilku
plotek, które chcąc nie chcąc trafiały do jej uszu. Teraz przynajmniej mogła w
spokoju czekać na rozpoczęcie Transmutacji. Zadzwonił dzwonek, a Lily spojrzała
na krzesło obok niej. Zmarszczyła czoło. Dorcas się spóźniała. Od wczoraj jej
przyjaciółka zachowywała się co najmniej dziwnie. Rano wyszła zanim Lily i
Loraine się obudziły, na poprzednie lekcje przychodziła z kilkominutowym
opóźnieniem, a gdy te już dobiegały końca była pierwszą osobą, która opuszczała
salę. Coś się działo.
Z zamyślenia wyrwał ją James Potter, który jakby nigdy nic opadł na
miejsce obok niej. Postawił swoją torbę na ławce i odwrócił się w jej kierunku.
Zmrużyła oczy.
– Co ty sobie…
– Cicho – przerwał jej.
– Potter… – zaczęła tonem, który
zwiastował niewątpliwy wybuch.
– Cicho – powtórzył.
Wyglądał na zdeterminowanego i
zdecydowanego. I taki właśnie był. Wiedział, że sama z siebie nie będzie
chciała z nim porozmawiać i dać mu wyjaśnić, więc musiał doprowadzić do
sytuacji, kiedy nie będzie miała wyboru. Godzinna lekcja, podczas której siedzi
tuż obok, wydawała się być wprost idealną okazją.
– Musisz mnie wysłuchać –
oznajmił spokojnym głosem.
– Nie mam takiego zamiaru. A teraz
lepiej spadaj. To miejsce Dorcas.
Posłała mu pełne nienawiści
spojrzenie i odwróciła się do niego plecami. Jednak chwilę później ponownie
siedziała z nim twarzą w twarz, gdyż ten złapał ją za ramię i pociągnął w swoją
stronę.
– Nie ruszę się stąd, dopóki nie
powiem tego co mam ci do powiedzenia.
– Z łaski swojej daj mi spokój i
idź lepiej pozatruwać powietrze gdzieś indziej, bo mam już dość cie…
Tym razem to nie James jej
przerwał, bowiem do klasy weszła profesor McGonagall zamykając za sobą drzwi sali.
Jak zwykle ubrana była w szmaragdowo-zieloną szatę sięgającą do samej ziemi, a
jej włosy upięte były w ciasny kok, spod którego nie odstawał choćby jeden
kosmyk jej poprzetykanych siwizną włosów. W klasie natychmiast zapanowała
cisza, a wszyscy zajęli swoje miejsca. Lily rzuciła gniewne spojrzenie na
Jamesa. Zrobił to specjalnie. Wiedziała to. Specjalnie wybrał moment tuż przed
rozpoczęciem lekcji, żeby móc z nią siedzieć. Spojrzał na nią z szerokim
uśmiechem i mrugnął okiem.
– Teraz to już musisz mnie wysłuchać,
słonko – szepnął.
– Zamknij się.
Zadarła głowę do góry i z całej
siły skupiła się na temacie, który opiekunka ich domu właśnie wypisywała
kaligraficznym pismem na tablicy. Z całych sił starała się zapomnieć o towarzyszącej jej
osobie.
– Marlena to wszystko zaplanowała
– zaczął. – Chciała żebym udawał jej chłopaka, bo musi pozbyć się jakiegoś
natrętnego…
– Panie Potter!
Głos profesorki poniósł się echem
po całej klasie, a wszystkie głowy obróciły się w ich kierunku. McGonagall
patrzyła się prosto na Jamesa, przez okulary spuszczone na sam czubek nosa.
Chłopak przestał mówić.
– Tak, pani profesor? – spytał
jakby nigdy nic.
Po klasie przebiegła fala cichego
śmiechu. Wszyscy wiedzieli, że czego jak czego, ale pewności siebie Jamesowi
Potterowi nigdy nie brakowało.
– Jeżeli masz coś ciekawego do
powiedzenia, to bardzo proszę o przedstawienie tego całej klasie, a nie
ograniczanie się jedynie do panny Evans. Reszta może poczuć się dyskryminowana,
a tego zdecydowanie w tej szkole nie tolerujemy.
Chłopak nie wyglądał na
speszonego mimo, że każda inna osoba, no może oprócz Syriusza, tak właśnie by
się czuła w tym momencie. James wstał z miejsca skupiając na swojej osobie jeszcze większą uwagę niż dotychczas.
– Skoro pani profesor nalega, to
dobrze – odchrząknął i popatrzył na Lily. – Chciałem powiedzieć, że padłem
ofiarą bardzo sprytnie obmyślonego planu. Szczegóły pomińmy, bo musiałbym wtedy
wyrazić swoją opinię na temat co niektórych osób znajdujących się w tej klasie
– jego wzrok skierował się na Marlenę, która wpatrywała się w niego spod
zmrużonych powiek. – Jednakże chciałbym oznajmić pannie Evans jak również i
całej klasie, którą bardzo przepraszam za próby dyskryminacji, że nie jestem
wykorzystującym innych bezdusznym draniem, który czerpie przyjemność z
cierpienia innych osób – mówił spokojnie, zupełnie jakby nie znajdował się w
klasie pełnych uczniów i z profesor McGonagall, która patrzyła na niego
zszokowana jak nigdy dotąd. – Myślę, że to już wszystko co chciałem powiedzieć.
Usiadł na krześle i spojrzał na
profesor McGonagall, która stała z wyrazem totalnego osłupienia. Zacisnęła usta
w wąską kreskę, co znaczyło, że jest wściekła. Była chyba jeszcze w zbyt
wielkim szoku, żeby się odezwać. W sali słychać było ciche chichoty i szepty.
Pierwsza wybuchła Lily.
– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Myślisz sobie, że jak zrobisz z siebie kompletnego kretyna, poudajesz wielce
zabawnego i pewnego siebie, i wmówisz bajeczkę, że jesteś niewinny, to wszyscy
automatycznie padną przed tobą na kolana?! Nikogo nie obchodzi twój
związek-nie-związek z McKinnon! Każdy oprócz ciebie ma swoje własne życie i ma
w dupie twoje problemy miłosne, Potter! Kiedy w końcu to zrozumiesz, żebyśmy
wszyscy w końcu mogli mieć święty spokój?!
– DOŚĆ TEGO!
Dla nauczycielki transmutacji to
chyba przelało czarę i pozwoliło otrząsnąć się po zdziwieniu, jakie ogarnęło ją
po wystąpieniu Jamesa. W całej swojej wieloletniej karierze, jeszcze nigdy nie
zdarzyło jej się coś równie bezczelnego i zasługującego na karę. Sądziła, że po
upomnieniu swojego ucznia, ten grzecznie przeprosi tak, jak niewątpliwie
należało w tamtej sytuacji postąpić, a ona dalej będzie mogła kontynuować swój
wykład. Jednak jej podopieczny najwyraźniej nie był dość zapoznany z zasadami
kultury, co niewątpliwie musiało ulec zmianie. Nikt nie mógł podważać jej
wypracowanego dotąd autorytetu.
Wszyscy w jednej chwili spojrzeli
na profesor McGonagall, która wyglądała jak tykająca bomba zegarowa. Nie
wiadomo było co zaraz nastąpi.
– Proszę o natychmiastowe
opuszczenie mojej klasy – powiedziała rozkazującym, ale już spokojniejszym tonem.
Lily uśmiechnęła się triumfalnie
pod nosem, kiedy James zabrawszy swoją torbę posłusznie ruszył w kierunku
wyjścia. W końcu ktoś z nim coś zrobił. Myślała, że jest już po wszystkim,
jednak profesorka patrzyła na Rudowłosą wyczekująco.
– Pani też, panno Evans.
Lily otworzyła szeroko oczy tak,
że przypominały teraz dwa złote galeony. Uchyliła lekko usta i wpatrywała się w
swoją opiekunkę. Jeszcze nigdy nie była przez nikogo wyproszona z zajęć. Nie
spodziewała się, że ten moment w ogóle kiedyś nadejdzie. W końcu była
ulubienicą większości grona pedagogicznego. Większości, do której McGonagall
niestety jednak nie należała. Ta bowiem nie miała pupilków. Była surowa i sprawiedliwa
dla wszystkich swoich uczniów. Nie wywyższała Gryfonów tylko dlatego, że
sprawowała pieczę nad tym domem i nie dało się w żaden sposób wkraść w jej
łaski.
–Ale… – zająknęła się. – Pani
profesor… Ja… Ja…
Nie wiedziała co powinna w tym
momencie powiedzieć.
– Bez gadania. Proszę wyjść. I
przekazać panu Potterowi, że chcę widzieć was oboje w moim gabinecie równo o
siedemnastej.
Lily dalej będąc w stanie
kompletnego niedowierzania, niemalże jak w amoku spakowała swoje rzeczy i
wstała z miejsca. Rzuciła jeszcze przepraszające spojrzenie profesor McGonagall
i poszła w ślady Jamesa. Otworzyła drzwi i weszła na korytarz, gdzie zastała
Pottera, który opierał się rękoma o parapet naprzeciwko i wpatrywał się w coś
za oknem. Kiedy usłyszał odgłos zamka odwrócił się w jej kierunku.
Evansówna zmierzyła go
spojrzeniem, jakiego wolałby nigdy nie zobaczyć i twardo ruszyła przed siebie.
Gdy przechodziła kilka metrów od niego, na jej nadgarstku zacisnęła się jego silna
dłoń. Co do cholery?! pomyślała.
Zrobił sobie dzień zatrzymywania jej? Najpierw w Wielkiej Sali, a teraz jeszcze
tutaj? Wyrwała rękę nawet na niego nie patrząc. Dogonił ją i zagrodził drogę.
Chciała go wyminąć, ale bezskutecznie. Zawróciła. Pragnęła znaleźć się
gdziekolwiek indziej, gdzie nie będzie musiała patrzeć na jego twarz. Chłopak
powtórzył wykonaną przed sekundą czynność.
– Długo zamierzasz się jeszcze w
to bawić?
– Tak długo jak będzie trzeba, o
ile zejdziesz mi w końcu z oczu.
– Przepraszam, okej? – Uniósł
ręce i je opuścił w bezradnym geście. – Nie chciałem żeby tak wyszło. Chciałem
tylko wyjaśnić ci tą całą sprawę z Marleną. Nie chciałem, żeby było tak, jak na
wakacjach…
Westchnęła głośno i jęknęła.
– Możesz sobie już darować? Nie
obchodzi mnie to. Naprawdę. Nie chcę tego słuchać. A przez to, że myślisz, że
wszystko kręcie się tylko i wyłącznie wokół ciebie, McGonagall wyrzuciła mnie z
lekcji i chce nas u siebie widzieć – powiedziała zrezygnowana, bo nie miała już
siły krzyczeć. – Cała moja przyszłość może zależeć od przebiegu tego spotkania,
ale co cię to może obchodzić. – Pokręciła głową. – Dostałeś to, czego chciałeś.
Byłeś w centrum zainteresowania i wszyscy będą teraz o tobie gadać. Gratuluję.
Popatrzyła na niego z
politowaniem, a potem wyminęła i odeszła, zostawiając go samego.
– Przepraszam – krzyknął jeszcze
za nią.
Ale ona już tego nie usłyszała. A
nawet jeśli usłyszała, to nie zareagowała. Podszedł do ściany i uderzył w nią z
całej siły otwartą dłonią tak, że aż go zapiekła. Oparł się obiema rękami o
zimny kamień i opuścił głowę. Spieprzył. Chciał wszystko naprawić, ale tylko
wszystko pogorszył.
~
~ ~
Loraine weszła do swojego
dormitorium i od razu jej wzrok przykuła pewna osóbka siedząca na parapecie i
wpatrująca się bez mrugnięcia w jakiś nieokreślony punkt za oknem.
Odchrząknęła, ale Dorcas się nie poruszyła. Rzuciła torbę na swoje łóżko i
podeszła do brunetki. Szturchnęła ją lekko w ramię czym w końcu zwróciła na
siebie uwagę. Wyglądała strasznie. Była blada, a pod jej oczami widać było
wielkie wory, jakby tej nocy nie zmrużyła nawet oka. Jeszcze nigdy nie widziała
przyjaciółki w tak złym stanie. Oparła dłonie na biodrach i popatrzyła na nią
wyczekującym wzrokiem. Nie należała do osób, które owijają cokolwiek w bawełnę.
Od razu przechodziła do sedna sprawy.
– Mów. Co się tutaj dzieje.
– Nic się nie dzieje –
odpowiedziała natychmiast.
Na twarzy Meadowes pojawił się
słaby uśmiech, a Loraine widziała jak wiele musiał ją kosztować.
– Kogo chcesz oszukać, Dor? –
westchnęła zmartwiona. – Wyglądasz jak śmierć. Rano wyszłaś zanim się
obudziłyśmy. Nie było cię na śniadaniu. Nie przyszłaś na połowę lekcji, a na
drugą połowę się spóźniłaś – zaczęła jej wymieniać. – Nie urodziłam się
wczoraj. Potrafię poznać kiedy coś jest na rzeczy, a w twoim przypadku na pewno
tak jest. I to bardzo. Więc lepiej zacznij mówić.
– Powiedziałam już, że nic się
nie dzieje, więc daj sobie spokój – warknęła z irytacją. – Nikt nie lubi zbyt
nachalnych osób.
Loraine nie obeszło to, co
właśnie usłyszała. Gdyby miała obrażać się o byle błahostki, to już dawno
zostałaby całkiem sama. Poza tym w swoim życiu nasłuchała się już wystarczająco
wielu wyzwisk, że wykształciła w sobie swojego rodzaju barierę ochronną.
– Nie uda ci się zbyć mnie tak
łatwo. Powinnaś była to wiedzieć... Obiecuję ci, że nie będę cię osądzać.
Przecież wiesz, że możesz mi zaufać. Po prostu powiedz mi o co chodzi. Pozwól
sobie pomóc…
Dorcas prychnęła. Co za ironia…
Dokładnie to samo powiedziała poprzedniego dnia do Rosalie i od tego się
zaczęło. Na samo wspomnienie zalała ją niespodziewana fala wściekłości.
– Właśnie w tym jest problem, nie
rozumiesz?! – krzyknęła jej prosto w twarz. – Nikt nie może mi pomóc! Musze
poradzić sobie z tym sama, więc wyświadcz mi tą przysługę i zejdź mi już z
oczu! – z każdą sekundą była coraz bardziej rozjuszona i przestała panować nad
tym, co wydobywa się z jej ust. – Idź do Syriuszka albo do swojego chłopaka. Ale
czekaj! – Zaśmiała się sarkastycznie. – Ty wcale nie masz chłopaka! Bo każdy
myśli, że jesteś zwykłą dziwką!
Jednym płynnym ruchem zeskoczyła
z parapetu i trącając ją jeszcze barkiem w ramię wyszła z pokoju, trzaskając
przy tym mocno drzwiami. Dopiero kiedy opuściła Pokój Wspólny zdała sobie
sprawę z tego, co właśnie zrobiła. Oparła się plecami o najbliższą ścianę i
zjechała po niej w dół. Zakryła rękami usta, a z jej szeroko otwartych oczu
zaczęły płynąć łzy. Jak mogła to zrobić?
Jak mogła powiedzieć coś takiego? Przecież wcale tak nie myślała. Przez całą tą
sytuację z Alice stała się kimś zupełnie innym. Była roztrzęsiona i łatwo ją
było sprowokować. Nie chciała przebywać w towarzystwie innych osób, bo nie
miała ochoty z nimi rozmawiać. Wiedziała, że jej przyjaciele się o nią martwią,
ale nie dbała o to. Nie mogła powiedzieć im prawdy, bo gdyby chcieli jej pomóc
mogliby jeszcze na tym ucierpieć. Nie wiedziała do czego zdolna była Alice.
Wczorajszego wieczoru powiedziała jej, że zrobi wszystko żeby cierpiała. Trudno
było jej się do tego przyznać, ale była przerażona. Przez naprawdę długi czas
uważała się za osobę z bardzo silną psychiką, która wykształciła się w niej po
stracie siostry i śmierci rodziców. Dała sobie z tym radę i wyszła z tego jako
ktoś, kogo ciężko złamać. Ale teraz okazało się, że wcale tak nie jest. Była
krucha jak lód. Wystarczyło na nim stanąć, a roztrzaskiwał się na milion
kawałków. Dopiero Alice okazała się osobą, która odważyła się to zrobić.
Dorcas myślała, że uda jej się
poradzić z tym na własną rękę, bez konieczności mieszania w to innych osób, ale
widocznie się myliła. Starała się jak mogła, ale nic z tego nie wychodziło.
Chciała porozmawiać z siostrą i ją przeprosić. Miała nadzieję, że to wszystko
rozwiąże i będą mogły zacząć od nowa. To pokazywało tylko, jak bardzo była w błędzie. Nie
mogła traktować Rosalie jak kogoś, kogo doskonale znała, bo było to zwykle kłamstwo.
Z drugiej strony w głębi duszy ciągle czuła
narastające poczucie winy. Nasze drogi rozeszły się kiedy zostałam
porwana, a ty z rodzicami nic z tym nie zrobiliście. To zdanie ciągle wkradało
się ukradkiem do jej umysłu i nieprzerwanie ją dręczyło. A co jeżeli to prawda?
Co jeśli wszystko mogło wyglądać teraz zupełnie inaczej, gdyby dziewięć lat
temu nie poddali się zaledwie po kilku miesiącach poszukiwań?
Nie wiedziała
już co ma robić. Próby kontaktu nic nie dawały, a nie chciała mówić o wszystkim
przyjaciołom. Poza tym, Loraine prawdopodobnie jej nienawidziła i nie miała ochoty
nigdy więcej z nią rozmawiać. Wcale jej się nie dziwiła. Po tym, co powiedziała
jej przed kilkoma minutami w dormitorium, nie oczekiwała od niej zrozumienia,
nawet biorąc pod uwagę jej aktualny stan. Pozostawała jej tylko jedna opcja.
Wstała z miejsca i zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku gabinetu dyrektora.
~
~ ~
Kwiecień, 6 klasa
Była ciepła, kwietniowa sobota. Dzień wyjścia do Hogsmeade. Zbliżał się
wieczór i coraz więcej uczniów decydowało się na powrót do zamku. Do tej grupy
należała również Loraine, która na to wyjście umówiła się z Mattem Daviesem.
Matt był o rok starszym krukonem, który grał na pozycji obrońcy w domowej
drużynie Ravenclaw’u. Można było powiedzieć, że dziewczyna gustowała tylko w
graczach, bo łatwiej było jej odnaleźć z nimi wspólny język i nigdy nie
brakowało im tematów do rozmowy. Co prawda dziewczyna wiedziała, że ich związek
na dłuższą metę nie miałby szans na przetrwanie, ale mimo to dobrze się tego
dnia z nim bawiła. Poszli na długi spacer po wiosce, a potem znaleźli sobie
miejsce w Trzech Miotłach i popijali kremowe piwo.
Weszli razem do zamku, a kiedy chłopak zaproponował, że ją odprowadzi,
skierowali się w stronę wieży Gryffindoru. Chwilę później znaleźli się w jakimś
pustym korytarzu, w którym nie było nikogo z wyjątkiem nich. To, co wydarzyło
się potem, stało się tak szybko, że Loraine nawet nie wiedziała jak do tego
doszło. W jednej chwili szła obok Matta, a zaraz potem była przyciśnięta do
pobliskiej ściany przez jego ciało. Próbowała się uwolnić, ale chłopak był do
niej silniejszy. Poczuła jego usta na swoich, a w momencie, kiedy wsunął rękę
pod jej bluzkę zaczęła panikować. Chciała go od siebie odepchnąć, a gdy to nie
poskutkowało wymierzyła mu siarczysty policzek. Przestał ją całować i spojrzał
na nią wściekłym wzrokiem. Złapał ją za nadgarstki i przygwoździł do ściany tuż
nad jej głową. Wrócił do poprzedniej czynności, a jego pocałunki stawały się
coraz bardziej natarczywe. Przeniósł je na szyję dziewczyny i zmierzał coraz
niżej. Loraine była przerażona i zaczęła coraz bardziej się szamotać. W końcu
udało jej się uwolnić jedną rękę z jego silnego uścisku i jak najszybciej
skierowała ją do tylnej kieszeni spodni, gdzie znajdowała się jej różdżka.
Pomimo jego ciała, które na nią napierało, udało jej się ją wyciągnąć.
– Drętwota! – krzyknęła.
Chłopak poleciał w stronę
przeciwległej ściany, uderzył w nią i spadł na kamienną podłogę pozbawiony
przytomności. Podeszła do niego, pochyliła się nad bezwładnym ciałem i
wyciągnęła z jego kieszeni różdżkę. Patrząc na niego z pogardą w oczach,
przełamała ją na pół. Pozostałości rzuciła obok niego i powstrzymując się z
całej siły od zrobienia mu większej krzywdy, odeszła w głąb korytarza.
Większość osób na jej miejscu
byłaby wytrącona z równowagi i nie mogłaby się pozbierać. Ale nie ona. Ona była
po prostu wściekła. Pamiętała też, że nie płakała. Nie uroniła ani jednej łzy
podczas opowiadania o całym zajściu najpierw Lily i Dorcas, a później
Syriuszowi. Gdy ten ostatni o wszystkim usłyszał, nie odezwał się ani słowem,
tylko wstał zaciskając pięści i wyszedł z Pokoju Wspólnego. Do tej pory nie
powiedział jej co wtedy zrobił, ale na drugi dzień od tamtego zdarzenia, Matt
chodził ze złamanym nosem i już nigdy się do niej nie odezwał.
Najgorsze jednak miało dopiero
nadejść. Nie minął tydzień, a ona już zaczęła słyszeć najróżniejsze plotki dotyczące
tego zdarzenia. Ta, w którą wierzyło najwięcej osób mówiła, że chciała przespać
się z Davisem za to, żeby ten pozwoli Gryffindorowi wygrać zbliżający się mecz.
Widocznie chłopak nie mógł pogodzić się z tym, że nie osiągnął swojego celu i
postanowił jakoś podbudować swoją pozycję w oczach kumpli. Dla Loraine stał się
kimś gorszym nawet od Smarkerusa. Było jej go też trochę żal. Tyle, że od
tamtej pory przynajmniej kilka razy w tygodniu słyszała za swoimi plecami słowa
pokroju „dziwki” i „szmaty”. Pozbyła się
jednak tej etykietki pod koniec zeszłego roku, kiedy Syriusz oburzony już całą
ta sytuacją ogłosił wszystkim prawdziwą wersję tej historii. A Black jak to
Black. Wszyscy od razu mu uwierzyli. Oczywiście chciał to zrobić już wcześniej,
zaraz po tym jak to wszystko się zaczęło, ale Loraine nie chciała się na to
zgodzić. Ci, którzy byli jej bliscy wiedzieli jak było naprawdę, a cała reszta
nie była nawet warta jej uwagi. Ale po kilku miesiącach to stało się już
naprawdę męczące i zaczęło odbijać się echem na jej życiu. Dlatego ten nowy rok
był też dla niej nowym początkiem. Wolnym od plotek i wyzwisk.
Kiedy Dorcas dzisiaj o tym
wspomniała, nie była na nią wściekła. Nie miała ochoty jej uderzyć ani
powiedzieć czegoś równie złośliwego. Nie powróciły do niej wspomnienia i nie
zalały jej na nowo. Była jedynie zawiedziona. Nie sądziła, że któryś z jej
bliskich kiedykolwiek wykorzysta tą sytuacje przeciwko niej, nawet w złości. Jak widać
bardzo się w tej kwestii myliła.
~
~ ~
Zapukała do drzwi, a kiedy
usłyszała pozwolenie, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Znajdowała się w średniej
wielkości pomieszczeniu ze ścianami pomalowanymi na bordowo, pod którymi stały
solidne regały z ciemnego drewna, po brzegi wypełnione księgami różnej
wielkości i grubości. Naprzeciwko wejścia znajdowało się duże okno z widokiem
na błonia i jezioro, przez które do sali wpadały promienie popołudniowego
słońca. Na środku gabinetu znajdowało się ogromne mahoniowe biurko, gdzie
wszystko było schludnie poukładane. Gabinet było elegancko urządzony, ale
emanowała z niego taka sama surowość jak z jego właścicielki.
Profesor McGonagall skinęła jej
głową na krzesło stojące naprzeciwko niej, a Lily zajęła wskazane miejsce bez
słowa. Chciała mieć to już za sobą. Chciała usłyszeć, że musi uporządkować wszystkie
kartoteki w kanciapie Filcha i nie musieć czekać tu w nieskończoność na swój
wyrok. Ale jak się okazywało, jej opiekunka wolała zaczekać na szanownego pana
Pottera i porozmawiać z nimi jednocześnie. Na samą myśl o tym jęknęła w duchu.
Specjalnie szybciej wyszła z Pokoju Wspólnego, żeby przypadkiem się na niego
nie natknąć i nie musieć znowu wdawać się z nim w jakieś durnowate konwersacje,
które przynosiły tylko same straty. Lecz najwyraźniej nie dane jej było
dokończenie tego dnia w spokoju. Spojrzała na zegar wiszący na jednej ze ścian.
Pokazywał godzinę siedemnastą sześć. Chwilę później ktoś zapukał pospiesznie i
nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka.
– Pani profesor, przepraszam za
spóźnienie, ale…
– Siadaj, Potter – przerwała mu w
pół słowa, a on posłusznie wykonał polecenie.
Kiedy zajął już miejsce obok
Rudowłosej, spojrzał na nią ukradkiem. Czuła na sobie jego wzrok, jednak go nie
odwzajemniła. McGonagall odchrząknęła i zaczęła mówić.
– Zakładam, że oboje zdajecie
sobie sprawę, dlaczego się tutaj znajdujecie, prawda?
Pokiwali głowami.
– Dobrze – odparła. – Tak więc
wiecie również, że musi spotkać was kara za tak karygodne zachowanie na
dzisiejszej lekcji transmutacji?
Ponowne skinięcie.
– Cieszę się więc niezmiernie, że
tą kwestię mamy już za sobą. Tak więc zacznijmy od tego, że w piątek po
lekcjach macie oboje zgłosić się do pana Filcha, który przekaże wam dalsze
instrukcje dotyczące waszego szlabanu.
Trzecie kiwnięcie na znak zgody.
– W ciągu całej mojej kariery
jeszcze nigdy nie byłam świadkiem czegoś równie bezczelnego na mojej lekcji –
oznajmiła, a Lily ze wstydu spuściła głowę w dół. – Dlatego też zwykła praca
nie jest dostatecznym zadośćuczynieniem. Jesteście więc teraz na trzymiesięcznym okresie
próbnym.
Obydwoje popatrzyli na nią pytającym
spojrzeniem. Jakim okresie próbnym?!
– Już wszystko wyjaśniam –
kontynuowała profesorka. – Znaczy to mniej więcej tyle, że jeżeli w ciągu
następnych trzech miesięcy coś podobnego będzie miało miejsce, to możecie pożegnać się
z uczęszczaniem na transmutację, aż do samego końca waszej edukacji w tej
szkole. I nie mówię tylko o zachowaniu w mojej klasie – dodała. – Grono pedagogiczne
zostanie poinformowane o tej sytuacji i gdy wydarzy się coś niepokojącego, będę
o tym niezwłocznie poinformowana – zatrzymała się i spojrzała na Jamesa i Lily
uważnym spojrzeniem, po czym skinęła głową. – To wszystko. Możecie już iść.
~ ~ ~
Dorcas chodziła w tę i z powrotem
po szerokim korytarzu znajdującym się przy wejściu do gabinetu Albusa
Dumbledore’a. Kilka razy była już naprawdę bliska żeby stanąć obok wielkiej,
złotej chimery, wypowiedzieć hasło i udać się na rozmowę z dyrektorem Hogwartu,
jednak za każdym razem coś ją przed tym powstrzymywało.
Bała się tej konfrontacji. Bała
się powiedzieć o tym wszystkim na głos. Uważała to za pewnego rodzaju swoją
osobistą porażkę, bo do tej pory zawsze udawało jej się radzić z problemami na
własną rękę. Teraz jednak musiała poprosić o pomoc, bo zaczynało ją to pożerać
od środka i nie mogła już normalnie funkcjonować. Musiała zasięgnąć opinii
kogoś obiektywnego, mądrego życiowo i doświadczonego w trudnych sytuacjach. A
taką osobą na pewno był Dumbledore.
– Miętowe fasolki – powiedziała w
przypływie odwagi.
Stanęła obok posągu, który pomału
zaczął się obracać i unosić w górę. Kiedy ponownie się zatrzymał, znalazła się
tuż przed mosiężnymi drzwiami ze złotą kołatką na samym środku. Uniosła już rękę
żeby ją złapać i zapukać, kiedy zamek kliknął cicho, a wrota lekko się
uchyliły.
– Panna Meadowes – usłyszała głos
dochodzący z wnętrza pomieszczenia, a kiedy popchnęła lekko drzwi, stanęła
twarzą w twarz z samym dyrektorem. – Spodziewałem się, że w najbliższym czasie
zobaczę panią w moich skromnych progach.
___________________
Witajcie! :*
Na prawdę nie mogę uwierzyć, że publikuję tutaj już czwarty rozdział... Kiedy ponad miesiąc temu pojawiła się tutaj jedyneczka nie sądziłam, że od tamtej pory będzie się tutaj regularnie coś pojawiało i byłam raczej zdania, że szybko zrezygnuję... Ale na szczęście tak się nie stało i niezmiernie się cieszę, że podjęłam decyzję o ponownym założeniu bloga! Znowu się powtórzę, ale wszystkie Wasze komentarze są tak bardzo motywujące i wyczerpujące, że aż chce się dalej pisać :) Świadomość, że ktoś przeczytał to co napisałaś i na dodatek jeszcze mu się to spodobało, jest fantastyczne :)
Tak jak w poprzednim rozdziale nie było Jily, to tutaj jest ich nawet całkiem sporo :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Mogę obiecać, że od teraz będzie ich już coraz więcej, a ich relacja będzie się pomału rozwijać :D
Cóż jeszcze mogę tu napisać? Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu, bo przyznam, że jak do tej pory jest chyba moim ulubionym. Czekam z niecierpliwością na Wasze odczucia i przemyślenia odnośnie niego :)
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia niebawem :*
Veriatte
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńZaklepię sobie miejsce i zaraz biorę się za nadrabianie poprzednich rozdziałów :)
Jestem.
UsuńHej!
Nadrobienie i skomentowanie poprzednich rozdziałów jednak trochę mi zajęło, ale w końcu przychodzę i tutaj. Jak już pewnie pisałam, nie mam na nic czasu, więc mogę się spóźniać z komentarzami pod następnymi rozdziałami, ale na pewno się pojawię :)
A przechodząc już do tego:
Wiedziałam, że Marlena będzie chciała uprzykrzyć Jamesowi życie, ale swoim zachowaniem rzeczywiście przypomina jakąś chorą i obsesyjnie zakochaną fankę. Dobrze, że James powiedział jej, co o niej myśli i próbował wszystko wyjaśnić Lily. Ta sytuacja na transmutacji była świetna. Evans nie powinna się obrażać na Pottera, bo przecież on nie kazał jej na siebie krzyczeć :D Wydawało mi się, że trochę przesadza z tym, że ta rozmowa z McGonagall będzie decydowała o jej przyszłości, ale okazało się, że faktycznie tak było. Ale o tym potem ^^
Rozumiem, że Dorcas się martwi, ale nie powinna wyżywać się na biednej Loraine. Jeju, tak właśnie myślałam, jak zaczynałam czytać tę retrospekcję, że to się właśnie tak skończy. Widać, że życie zupełnie jej nie oszczędza. Ale reakcja Syriusza była przekochana ♡♡♡♡♡ On jest taki słodki!
Jestem ciekawa, jak przebiegnie rozmowa Dor z dyrektorem i czy jakoś pomoże jej w jej sytuacji.
Myślę, że McGonagall zdecydowanie potraktowała Lily i Jamesa zbyt surowo! Czy ona zwariowała? Za jedno niepożądane odezwanie się na lekcji, daje im takie ultimatum? Szkoda mi ich. Przez trzy miesiące mają się zachowywać idealnie. W przypadku Jamesa to będzie trudne. A Lily pewnie się na niego jeszcze bardziej wścieknie, co niestety nie polepszy ich relacji. No, ale jeszcze za wcześnie, żeby rzucali się sobie w ramiona :)
Dodam jeszcze, że spodobała mi się ta sytuacja z Lily i Charlotte. Nie mam pojęcia, czemu, ale w tamtym momencie polubiłam tego Daniela i chciałabym coś więcej o nim poczytać. Jestem dziwna :D
No nic. To chyba byłoby tyle. W końcu nadrobiłam wszystkie rozdziały u Ciebie i mogę mieć czyste sumienie, a przynajmniej jeśli chodzi o Twojego bloga, bo zostało mi ich jeszcze milion. Okej, milion czyli około 15 :D
Pozdrawiam gorąco i mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam.
Weny, weny i weny.
Całusy,
Optimist
Hej :*
UsuńCieszę się, że spodobała Ci się sytuacja na transmutacji, bo nie chciałam, żeby wyszła jakoś sztucznie...
McGonagall nie mogła dać wejść sobie swoim uczniom na głowę, bo straciłaby swój wieloletni autorytet i dlatego wymierzyła Lily i Jamesowi tak surową karę.
Nie jesteś dziwna! Ja też jak czytam różne opowiadania zauważam takie szczegóły i chcę o nich jeszcze kiedyś poczytać :) A Daniel jeszcze nie znika z tego opowiadania ;)
Masz rację, że Dorcas nie powinna była mówić tego do Loraine mimo tego, że była wściekła... Powinna najpierw pomyśleć, ale jak widać emocje jej na to nie pozwoliły.
I tak, los zupełnie nie oszczędza blondynki, ale dzięki tym przeżyciom jest teraz taka jaka jest :)
Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam serdecznie :*
Veriatte
Melduję się i Witam,
OdpowiedzUsuńZ każdym kolejnym dodany rozdziałem zakochuję się coraz bardziej w przedstawianej przez Ciebie historii. Jest ona taka syta, że chce się wody i więcej i więcej bo pragnienie nie ustaje, lecz dalej daje o sobie znać. To odpowiadanie jest magiczne, czuje tą magię, która wypływa z niego za każdym razem jak je czytam. Naprawdę dawno nie czytałam tak rewelacyjnego bloga o Jily, każdeostatnio było przewidywalne, naciągane i nudne, bohaterowie nijacy i tak dalej. O tak moje się też do takich zalicza. A ja jestem dość wybredna w gustach o czytaniu i normalnie nie chce mi się czytać czegoś co nie jest w moim guście, a wracając do Ciebie to Twoje opowiadnie zaspokoiło moje pragnienia i jesten zachwycona, z każdym razem po przeczytaniu.
Marlena działa mi tak na nerwy. Podstępna blać! Jak Lily mogła jej uwierzyć. Chodź z drugiej strony jej się nie dziwię, ale dlatego bo ja stanę zawsze murem za Jamesem i Syriuszem, nawet w sytuacji najgorszych czynów. Oni są dla mnie idelani i nie cierpię kiedy Jily się kłóci, a raczej Lily wrzeszczy bez powodu (w wiekszości przypadków) na Jamesa. To jest dla nich takie charakterystyczne. No no no dostali szlaban i do tego okres próbny, coś mi podpowiada, że nie wytrzymają i to nie wytrzyma Lily i to ona zostanie wywalona, ale James weźmie na siebie cała winę i bedzie happy end *.* Ach, te moje fantazje...
Biedna Dor, tyle przeszła, takich słów się wysłuchała...Nie dziwię się, że nie daje sobie z tym rady. Ale podziwiam Loraine (Jeju mam nadzieje, że dobrze napisałam) za to, że nie obraziła się na Dorcas, lecz po prostu zrobiło smutno, że tak o niej pomyślała. To świadczy o jej dorosłości, podziwiam ja za to. Ciekawe co wyniknie z rozmowy między Dorcas a Dumbledorem. Dobrze to na nią wpłynie czy nie, ach te pytania...
Będę rozpaczać, bo nie było nawet grama mojego Syriusza :'( Nic a nic, nawet kropelki. Tak bardzo smutnio...Ale przyznanej za to było ciutkę Jily, wiec jestem szczęśliwa.
Życzę Ci mnóstwa weny, tyle co gwiazd we wszechświecie! Pozdrawiam cieplutko!
Panienka Livvi ;**
*kładzie rękę na sercu i z uśmiechem mówi* Żegnam się moimi świętymi słowami: James moim życiem, a Syriusz mym wszechświatem <3
Witaj :*
UsuńJejku, nawet nie zdajesz sobie sprawy jaka byłam szczęśliwa czytając po raz pierwszy Twoje słowa! Nigdy nie spodziewałam się, zaczynając pisać to opowiadanie, że komuś spodoba się ono tak bardzo jak to opisujesz! Dziękuję! <3
Można powiedzie, że Lily uwierzy w niemalże wszystko co przemawia na niekorzyść Jamesa, dlatego nie ma co się za bardzo dziwić, że uwierzyła również Marlenie...
Dobrze napisałaś, nie martw się :D Loraine tyle w swoim życiu przeszła, że jest już na takie rzeczy uodporniona. Ale mimo to, relacje między nią, a Dorcas ulegną teraz sporej zmianie...
Dziękuję serdecznie za tyle miłych słów i pozdrawiam gorąco :*
Veriatte
Dzieńdoberek.
OdpowiedzUsuńZacznę może od tego, że strasznie podoba mi się szablon. Wszystko tutaj jest na swoim miejscu, brawa dla wykonawcy.
Co do treści. Przyznam się, że Lily i James to nie jest moja ulubiona para, nigdy nie czułam się z nimi mocno związana, może też dlatego że blogów o tych bohaterach jest mnóstwo i zazwyczaj wszystkie na jedno kopyto. W tym momencie jestem w stanie skojarzyć chyba tylko jedną historię o nich, która mi przypadła do gustu. No, teraz to się zmieniło, ponieważ do tego niewielkiego grona dodaję z pewnością TO opowiadanie. Jest fajnie, ciekawie i - coś co lubię najbardziej i czego zazdroszczę innym autorkom, bo mnie to średnio wychdozi - bawisz się wieloma postaciami, a nie skupiasz tylko na dwójce. Są intrygi, są Huncwoci i jest Hogwart - czego chcieć więcej? Nawet Twój James jest mniej irytujący niż zawsze, a Lily mimo tej swojej obowiązkowości i uczciwości też jest jakby troszkę bardziej wyluzowana, jeśli w ogóle można ją tak określić. Całość jest świetna, naprawdę i możesz być pewna, że będę śledzić tę historię.
Przepraszam za ten dość chaotyczny komentarz i pozdrawiam. :)
Witam serdecznie nową czytelniczkę! Cieszę się, że tu trafiłaś i postanowiłaś zostać na dłużej, mimo, że nie darzysz wielką miłością Lily i Jamesa... To sprawia, że moje serce urosło właśnie o kilka centymetrów, bo najwyraźniej musiałam przekonać Cię treścią :)
UsuńBardzo nie chciałam, żeby to opowiadanie skupiało się tylko i wyłączne na relacjach Jily, więc kładę duży nacisk na pozostałe postacie i ich historię, bo każda z nich niewątpliwie zasługuję na opowiedzenie :)
Masz rację, Lily u mnie jest trochę bardziej wyluzowana niż się to utarło w schemacie blogów o tej tematyce i cieszę się, że ktoś to zauważył, bo nie chciałam iść w to co wszyscy :)
Ja również uwielbiam ten szablon! Jest po prostu idealny i nie mam mu absolutnie nic do zarzucenia :)
Dziękuję Ci serdecznie za komentarz i pozdrawiam gorąco!
Veriatte
Wybacz, że przyczołguję się spóźniona! Nagle moja praca okazała się na tyle absorbująca, że nie mogę sobie potajemnie podczytywać opowiadań, a kiedy zerknęłam na długość Twojego rozdziału, uznałam, że powinnam go jednak celebrować w zaciszu swojego domostwa, czyli tu i teraz :D
OdpowiedzUsuńAch, palący James. Jakoś mugolskie papierosy pasują mi do Huncwotów, są znacznie bardziej buntownicze niż w naszej codzienności :)
A jednak Marlena się zemściła i uderzyła Jamesa tam, gdzie zaboli go najbardziej. Cwane i wstrętne. Ale nie od dziś wiadomo, że nie ma nic groźniejszego niż zraniona kobieta :) James poflirtował nie z tą, co trzeba, i teraz ma tego efekty. Muszę przyznać, że nie bardzo mi go szkoda - do tej pory uwodził i rzucał bez konieczności nadmiernego pomyślunku, aż wreszcie któraś okazała się cwańsza od niego, takie życie.
Auć, kto by się spodziewał, że Lily może być taka uszczypliwa! Nic dziwnego, że James ją uwielbia :D
Już bałam się, że Potter nic nie wyjaśni Evans, no bo na lekcji (zwłaszcza transmutacji!) może to być nieco trudne, ale udało się idealnie! Tyle że Lily oszalała :D No dobra, trochę się jej ulało. Ale McGonagall był autentyczna i sprawiedliwa, więc nikomu się nie upiekło i oboje zostali ukarani. Bardzo ciekawa sytuacja :)
Tymczasem szkoda mi i Loraine, i Dorcas. Obie nie zasłużyły na swój los, obie chciały dobrze. Tyle że Loraine jest w znacznie gorszej sytuacji - w końcu jej przyjaciółka wykorzystała przeciw niej nieczystą zagrywkę. Nie mam pojęcia jak Dorcas się z tego wygrzebie, ale to było naprawdę paskudne.
Okres próbny! Świetny, ale i okrutny pomysł :) Nie wiem, jak Huncwoci to wytrzymają.
I jakie zakończenie! Ciekawe, co też dyrektor wie na temat Alice/Rosalie, bo domyślam się, że inne problemy Dorcas raczej by go nie obchodziły.
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Witaj :)
UsuńTeż uważam, że mugolskie papierosy pasują zarówno do Jamesa jak i Syriusza :)
Chłopak zdał sobie sprawę z tego, że nie tylko on ma prawo do spiskowania i knucia i sam padł ofiarą sprytnego planu Marleny... Takie już niestety jest życie :)
Bardzo zależało mi na tym, żeby pokazać McGonagall właśnie jako sprawiedliwą nauczycielkę i opiekunkę swojego domu, która nie ma ulubieńców i wszystkich traktuje w ten sam sposób.
Tak, obie dziewczyny zdecydowania wiele w swoim życiu przeszły i nie jest im teraz z tym łatwo. A sytuacja pomiędzy nimi ulegnie po tej rozmowie zmianie...
Rozmowa z dyrektorem będzie wyjaśniona w przyszłym rozdziale :)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie!
Veriatte
Nie no nie mogę! Miałam taki długi komentarz, ale mi się usunął :( no cóż, piszę od początku.
OdpowiedzUsuńEkhem... Witam :)
Zobaczyłam Cię na blogu Optimist, więc pomyślałam, że zajrzę.
Dobrze, że zajrzałam :) podoba mi się tutaj. Zacznę może po kolei:
James - bardzo podoba mi się ta sytuacja z Marleną. Oszukała go, a potem się zemściła. I teraz musi przekonać Lily, że on mówi prawdę :) podoba mi się ten wątek. Palący Potter! <3 w normalnym życiu nie lubię jak chłopaki palą, ale na blogu jestem jak najbardziej za :) podoba mi się mimo wszystko jego styl bycia i to, jak zachowuje się względem Lily. Uwielbiam jak piszesz, że James łapie ją za nadgarstek <3 to takie romantyczne…
Lily - pierwsze co mnie zaskoczyło to to, że na imprezie całowała się z Jamesem :D to jest świetne. Pani Prefekt niby taka ułożona a jednak potrafi warczeć :D podoba mi się to ;) mam nadzieję, że szlaban zjednoczy ją z Potterem :)
Loraine - chyba moja ulubiona postać. A właśnie: chyba dlatego tak szczególnie lubię Teojego bloga, bo mamy kilka wspólnych elementów: dziewczyna kochająca Quidditcha, pokazanie dziewczynie Mapy Huncwotów, Rosalie, Alice i jeszcze coś było ale teraz sobie nie przypomnę (tak, mam sklerozę :D) a wracając do tematu. Bardzo lubię jej charakter. Szczególnie spodobało mi się jej trzeźwe myślenie gdy ten Krukon się na nią rzucił. Ma ciekawą historię, rodzinę no i ... Relację z Syriuszem! Jak ja go u Ciebie kocham <3 (albo powiedzmy sobie szczerze: kiedy ja go nie kocham :D) no ale nie odbiegam od tematu. Bardzo mi się podoba ich przyjaźń. Może przerodzi się to w coś więcej? :D
I Remus ;) jemu ona się podoba? Ojej, to było słodkie jak on ją pytał, był taki skupiony i może trochę zestresowany, a ona usnęła :D wiem, że to było w poprzednim rozdziale, ale czytałam ciurkiem i dopiero teraz komentuje. Powracam do tematu: powiem szczerze, że trochę brak mi Petera :) ale to był dopiero czwarty rozdział, więc jeszcze może się pojawi :)
Sytuacja z Alice/Rosalie jest bardzo ciekawa, zaskakuje mnie to porwanie i nie mogę się doczekać kiedy wszystko się wyjaśni.
Co do Dorcas to mi jej szkoda. Najpierw siostra ją olewa, potem mówi jej, że zrobi z jej życia piekło, a potem to daje skutki. Dorcas się bardzo przejmuje, szkoda mi jej :/
Jeśli czegoś nie dopisałam to przepraszam, nadrobię w następnym komentarzu ;) więc masz przysięgę, że zajrzę tu (nie raz, nie dwa) :)
Weny, czasu i radości :)
Buziaki :*
Zapraszam do mnie ;) http://historialilyevans.blogspot.com/?m=0
Kolejna nowa osoba i kolejny długi komentarz! Jestem w raju :)
UsuńNiezmiernie się cieszę, że trafiłaś na tego bloga i Ci się tutaj spodobało :)
Ja też nienawidzę jak w realu chłopaki palą, ale w opowiadaniach to już zupełnie inna sprawa ;) Poza tym to mi jakoś pasuje do Jamesa...
Uwielbiam czytać jak piszecie, że polubiliście Loraine bo byłam bardzo ciekawa jak ją odbierzecie (bo na przykład moja przyjaciółka, której pokazałam wcześniejsze rozdziały z jakiegoś niewiadomego powodu jej nienawidzi). Ja również za nią przepadam i uwielbiam jej relacje z Blackiem :)
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że podobieństwa między naszymi opowiadaniami są zupełnie przypadkowe!
Nie ukrywam, że nienawidzę postaci Petera, bo patrze na niego przez pryzmat tego, co zrobi w przyszłości, ale zdaję sobie sprawę, że nie mogę go tutaj pomijać, bo jednak był tym Huncwotem (chociaż nie mam pojęcia dlaczego). Więc Pettigrew się jeszcze pojawi...
Sytuacja z Alice i Dorcas będzie pomału się wyjaśniać i nabierać tempa :)
Dziękuję za cudowny komentarz, a na Twojego bloga zajrzę jak tylko znajdę chwilkę wolnego czasu (niestety LO mnie nie oszczędza...)
Pozdrawiam serdecznie :*
Veriatte