sobota, 24 października 2015

Rozdział 4


6 września 1977

James Potter otworzył oczy, przejechał rękę po twarzy i automatycznie sięgnął po okulary leżące na szafce obok łóżka. Założył je i podniósł się do pozycji siedzącej skąd zobaczył, że reszta jego współlokatorów jeszcze spała. Oparł łokcie na kolanach i złapał się dłońmi za tył głowy. Chwilę trwał w tej pozycji, aż w końcu otworzył szufladę i wyciągnął z niej paczkę papierosów i czerwoną mugolską zapalniczkę. Podszedł do okna, otworzył je na oścież wpuszczając do środka powiem zimnego powietrza i opierając się jedna ręką o parapet, mocno się zaciągnął. Wypuścił pomału dym z ust i spojrzał na zegarek znajdujący się na jego nadgarstku. Było kilka minut po szóstej. Dlaczego, do cholery, musiał obudzić się tak wcześnie?! Zaklął w myślach. Zgasił peta, wrzucił go do popielniczki i postanowił się ogarnąć. Wziął zimny prysznic, założył białą koszulę i krawat, który luźno zwisał z jego szyi. Chwycił jeszcze swoją torbę i opuścił dormitorium. Po kilku minutach znalazł się już w Wielkiej Sali, gdzie zobaczył Lily siedzącą samotnie przy stole Gryffindoru i ruszył w jej kierunku. Zajął miejsce naprzeciwko niej i sięgnął po sok pomarańczowy.
– Co ty tu tak wcześnie robisz? – spytała nim zdążył się nawet przywitać. – Nie jesteś zajęty wykorzystywaniem kolejnej dziewczyny? – w jej głosie słychać było obrzydzenie. – To było podłe Potter… Nawet jak na ciebie.
Rzuciła mu pełne pogardy spojrzenie i wstała z zamiarem opuszczenia sali, kiedy dłoń Jamesa zacisnęła się na jej nadgarstku.
– O czym ty mówisz? – był szczerze zaskoczony. – Nigdy żadnej nie wykorzystałem. One same rzucają mi się w ramiona… – uśmiechnął się z błyskiem w oku.
Dziewczyna prychnęła.
– Nie potrafisz się nawet przyznać? Co z ciebie w ogóle za facet?
Pokręciła tylko głową i wyrwała rękę z jego uścisku. Skierowała swoje kroki ku drzwiom.
– Przyznać się do czego? – usłyszała za sobą. – Hej! Cholera, Evans, czekaj! – krzyknął za nią. – O co ci w ogóle chodzi?
Dziewczyna stanęła, odwróciła się w jego stronę i założyła ręce na piersi.
– Nie udawaj, że nie wiesz. Marlena opowiedziała mi o tym, co jej zrobiłeś. Nie próbuj nawet zaprzeczać – powiedziała, kiedy zobaczyła, że otworzył usta. – Szantażowałeś ją do bycia z tobą, żebyś mógł wzbudzić we mnie zazdrość. Naprawdę nie sądziłam, że możesz zniżyć się do takiego poziomu – ponownie pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ale w sumie czego innego mogłam się po tobie spodziewać…


James nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Szantażował?! O czym ona, do cholery, mówiła? I wtedy do niego dotarło. Marlena go wrobiła. Wykorzystała go, a potem zrzuciła winę na niego, a sama udawała poszkodowaną całą tą sytuacją. Musiał jak najszybciej z nią porozmawiać i wyjaśnić całą tą sytuację, zanim Lily na dobre go znienawidzi. O ile już tego nie zrobiła.
– Wybacz, ale muszę natychmiast się z kimś zobaczyć.
              Uśmiechnął się pospiesznie i zostawił Lily stojącą na środku sali, a sam udał się z powrotem w kierunku Wieży Gryffindoru, skąd kilka minut wcześniej przyszedł. Po drodze spotkał jeszcze trójkę swoich współlokatorów, ale wyminął ich bez słowa, ignorując skierowane w jego stronę pytające spojrzenia. Kiedy wyszedł zza rogu na siódmym piętrze zobaczył, że Marlena właśnie przekroczyła próg dziury pod portretem. To się dopiero nazywa wyczucie czasu i zbieg okoliczności.
– Co ty sobie wyobrażasz?! ­– krzyknął z drugiego końca korytarza, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi z satysfakcją.
– Czyli mam rozumieć, że twoja Lilusia już ci wygarnęła jakim to jesteś okrutnym i nieczułym chłoptasiem, i że nie ładnie tak wykorzystywać niewinnych ludzi? – prychnęła z udawanym zmartwieniem.
Nawet nie próbowała udawać, że nie wie o co chodzi, co sprawiło, że w Jamesie jeszcze bardziej się zagotowało.
– Co ty w ogóle chcesz tym osiągnąć?! – nie ukrywał swojego rozdrażnienia.
– Och, James, naprawdę tego nie rozumiesz? – spytała wyraźnie zaciekawiona.
Podeszła do niego powoli, a kiedy była już wystarczająco blisko, przejechała wierzchem dłoni po jego policzku. Natychmiast odtrącił jej rękę ze swojej twarzy, przywołując na nią grymas zniesmaczenia.
 – Chcę ciebie – wyszeptała mu prosto w usta. – A skoro nie mogę cię mieć, to żadna inna też nie może. – Wzruszyła ramionami. –  Proste i logiczne.
James roześmiał się głośno, bo nie wiedział co innego mógłby w tej sytuacji zrobić. Co uroiło się w tej jej blond główce? Naprawdę myślała, że to jej się uda? Przecież to było tak głupie, że nie miało nawet prawa bytu.
Ale z drugiej strony musiał przyznać, że był zaskoczony. Mieszkał z Marleną w Dolinie Godryka praktycznie od zawsze i nigdy nie podejrzewałby jej o coś takiego. Co prawda nigdy jakoś bardzo się ze sobą nie przyjaźnili, a ich znajomość polegała przeważnie na wymienianiu uprzejmości i przywitaniach, ale mimo to Potter zawsze myślał, że jest tylko kolejną ładną dziewczyną, która czeka aż książę na białym koniu zjawi się u jej stóp. Trochę głupiutką i za bardzo romantyczną. Jak widać bardzo, ale to bardzo się mylił. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Powiedz mi proszę, czy dobrze rozumiem… Chcesz mi powiedzieć, że wymyśliłaś tą całą głupią historię o nachalnym chłopaku, żebym do ciebie wrócił i magicznym sposobem zdał sobie sprawę, że tak naprawdę to ty jesteś miłością mojego życia? A kiedy ci się nie udało postanowiłaś zniechęcić do mnie Lily, żeby pozbyć się ewentualnego zagrożenia na przyszłość? – spytał z rozbawieniem w głosie.
Marlena popatrzyła na niego i pokiwała głową z uznaniem.
– Widzisz… Jak chcesz to jednak potrafisz.
– Jesteś chora – stwierdził bez ogródek. – Serio.
– Nie chora, tylko inteligentna. Co prawda popsułeś mi mój plan, kiedy wczoraj postanowiłeś ze mną zerwać, ale jak widzisz doskonale sobie z tym poradziłam. I wyszło nawet lepiej niż sądziłam – przyznała.
– Szkoda tylko, że nic się przez to nie zmieniło, a my nigdy nie będziemy razem.
– Szczerze wątpię, żeby Lily chciała cię znać po tym, jak dowiedziała się, że najpierw zdradzasz swoją dziewczynę, a potem jeszcze ją szantażujesz. Jesteś raczej na straconej pozycji.
– Zupełnie tak jak ty – uśmiechnął się przebiegle.
Nie wiedział jeszcze co zrobi, ale wiedział, że po tym Marlena gorzko pożałuje tego co zrobiła. Teraz jednak musiał zająć się tym, żeby Lily dała mu wszystko wyjaśnić.

~ ~ ~

Klasa profesor McGonagall zaczęła się pomału wypełniać. Uczniowie zajmowali wolne miejsca i wszędzie dookoła panował jeden wielki chaos. Kilka Krukonek debatowało głośno na temat najnowszego wydania „Czarownicy”, gdzie został zamieszczony niezwykle interesujący artykuł dotyczący siedmiu kroków do zdobycia wymarzonego chłopaka, który z całą pewnością planowały już wprowadzić w życie w celu uwiedzenia Syriusza bądź Jamesa. Grupa graczy quidditcha przekroczyła próg sali najwyraźniej mocno się o coś kłócąc, bo wymachiwali rękoma i gestykulowali jakby chodziło co najmniej o sprawę wagi państwowej, jak coraz częstsze ataki Śmierciożerców na mugoli. Lily siedziała w swojej tradycyjnej ławce, czwartej od końca w środkowym rzędzie i starała się skupić na czymś innym niż Charlotte Blake, która tuż za nią usilnie próbowała zwrócić na siebie uwagę Daniela Roberts’a poprzez głośną przemowę wygłaszaną swojej najlepszej przyjaciółce o tym, jak dużo kilogramów udało jej się zrzucić podczas tegorocznych wakacji.
Evansówna wbiła wzrok w pergamin i zaczęła kreślić po nim nerwowo piórem zamoczonym w czarnym atramencie. Nie wiedziała jak można być aż tak pustym i płytkim. Po tym względem Charlotte pobijała chyba wszelkie rekordy. Lily zaczęła zastanawiać się jak to się stało, że dziewczyna trafiła właśnie do Gryffindoru. Najbardziej prawdopodobną opcją było to, że kiedy założyła na te swoje idealnie proste, czarne włosy Tiarę Przydziału, ten stary kapelusz otumanił się zapachem jej duszących perfum, które wylewała na siebie hektolitrami każdego ranka i podjął pierwszą lepszą decyzję, żeby tylko jak najszybciej się od niej uwolnić. Tak… To było bardzo możliwe,.
Kiedy ogłosiła, że niedawno zerwała ze swoim byłym chłopakiem i aktualnie znowu jest singielką, Rudowłosa zrobiła wielkiego kleksa i odwróciła się do niej. Musiała coś zrobić. Wyświadczyć światu przysługę i sprawić, że jej pomalowane czerwona szminką usta w końcu się zamkną. Przybrała na twarz najbardziej słodki i uroczy uśmiech na jaki było ją stać i zatrzepotała rzęsami.
– Szkoda tylko, że rzucił cię, bo puściłaś się z jego współlokatorem.
Policzki dziewczyny przybrały kolor cegły, a dookoła rozległy się ciche śmiechy. Zmierzyła Lily morderczym spojrzeniem, ale ta tylko wzruszyła niewinnie ramionami i nachyliła się do niej bliżej.
– Możesz mi podziękować – powiedziała konspiracyjnym szeptem. – Teraz Daniel przynajmniej wie, że istniejesz. – Puściła do niej oczko.
Odwróciła się z triumfalnym uśmiechem na ustach. A jednak opłacało się od czasu do czasu posłuchać kilku plotek, które chcąc nie chcąc trafiały do jej uszu. Teraz przynajmniej mogła w spokoju czekać na rozpoczęcie Transmutacji. Zadzwonił dzwonek, a Lily spojrzała na krzesło obok niej. Zmarszczyła czoło. Dorcas się spóźniała. Od wczoraj jej przyjaciółka zachowywała się co najmniej dziwnie. Rano wyszła zanim Lily i Loraine się obudziły, na poprzednie lekcje przychodziła z kilkominutowym opóźnieniem, a gdy te już dobiegały końca była pierwszą osobą, która opuszczała salę. Coś się działo.
Z zamyślenia wyrwał ją James Potter, który jakby nigdy nic opadł na miejsce obok niej. Postawił swoją torbę na ławce i odwrócił się w jej kierunku. Zmrużyła oczy.
– Co ty sobie…
– Cicho – przerwał jej.
– Potter… – zaczęła tonem, który zwiastował niewątpliwy wybuch.
– Cicho – powtórzył.
Wyglądał na zdeterminowanego i zdecydowanego. I taki właśnie był. Wiedział, że sama z siebie nie będzie chciała z nim porozmawiać i dać mu wyjaśnić, więc musiał doprowadzić do sytuacji, kiedy nie będzie miała wyboru. Godzinna lekcja, podczas której siedzi tuż obok, wydawała się być wprost idealną okazją.
– Musisz mnie wysłuchać – oznajmił spokojnym głosem.
– Nie mam takiego zamiaru. A teraz lepiej spadaj. To miejsce Dorcas.
Posłała mu pełne nienawiści spojrzenie i odwróciła się do niego plecami. Jednak chwilę później ponownie siedziała z nim twarzą w twarz, gdyż ten złapał ją za ramię i pociągnął w swoją stronę.
– Nie ruszę się stąd, dopóki nie powiem tego co mam ci do powiedzenia.
– Z łaski swojej daj mi spokój i idź lepiej pozatruwać powietrze gdzieś indziej, bo mam już dość cie…
Tym razem to nie James jej przerwał, bowiem do klasy weszła profesor McGonagall zamykając za sobą drzwi sali. Jak zwykle ubrana była w szmaragdowo-zieloną szatę sięgającą do samej ziemi, a jej włosy upięte były w ciasny kok, spod którego nie odstawał choćby jeden kosmyk jej poprzetykanych siwizną włosów. W klasie natychmiast zapanowała cisza, a wszyscy zajęli swoje miejsca. Lily rzuciła gniewne spojrzenie na Jamesa. Zrobił to specjalnie. Wiedziała to. Specjalnie wybrał moment tuż przed rozpoczęciem lekcji, żeby móc z nią siedzieć. Spojrzał na nią z szerokim uśmiechem i mrugnął okiem.
– Teraz to już musisz mnie wysłuchać, słonko – szepnął.
– Zamknij się.
Zadarła głowę do góry i z całej siły skupiła się na temacie, który opiekunka ich domu właśnie wypisywała kaligraficznym pismem na tablicy. Z całych sił starała się zapomnieć o towarzyszącej jej osobie.
– Marlena to wszystko zaplanowała – zaczął. – Chciała żebym udawał jej chłopaka, bo musi pozbyć się jakiegoś natrętnego…
– Panie Potter!
Głos profesorki poniósł się echem po całej klasie, a wszystkie głowy obróciły się w ich kierunku. McGonagall patrzyła się prosto na Jamesa, przez okulary spuszczone na sam czubek nosa. Chłopak przestał mówić.
– Tak, pani profesor? – spytał jakby nigdy nic.
Po klasie przebiegła fala cichego śmiechu. Wszyscy wiedzieli, że czego jak czego, ale pewności siebie Jamesowi Potterowi nigdy nie brakowało.
– Jeżeli masz coś ciekawego do powiedzenia, to bardzo proszę o przedstawienie tego całej klasie, a nie ograniczanie się jedynie do panny Evans. Reszta może poczuć się dyskryminowana, a tego zdecydowanie w tej szkole nie tolerujemy.
Chłopak nie wyglądał na speszonego mimo, że każda inna osoba, no może oprócz Syriusza, tak właśnie by się czuła w tym momencie. James wstał z miejsca skupiając na swojej osobie jeszcze większą uwagę niż dotychczas.
– Skoro pani profesor nalega, to dobrze – odchrząknął i popatrzył na Lily. – Chciałem powiedzieć, że padłem ofiarą bardzo sprytnie obmyślonego planu. Szczegóły pomińmy, bo musiałbym wtedy wyrazić swoją opinię na temat co niektórych osób znajdujących się w tej klasie – jego wzrok skierował się na Marlenę, która wpatrywała się w niego spod zmrużonych powiek. – Jednakże chciałbym oznajmić pannie Evans jak również i całej klasie, którą bardzo przepraszam za próby dyskryminacji, że nie jestem wykorzystującym innych bezdusznym draniem, który czerpie przyjemność z cierpienia innych osób – mówił spokojnie, zupełnie jakby nie znajdował się w klasie pełnych uczniów i z profesor McGonagall, która patrzyła na niego zszokowana jak nigdy dotąd. – Myślę, że to już wszystko co chciałem powiedzieć.
Usiadł na krześle i spojrzał na profesor McGonagall, która stała z wyrazem totalnego osłupienia. Zacisnęła usta w wąską kreskę, co znaczyło, że jest wściekła. Była chyba jeszcze w zbyt wielkim szoku, żeby się odezwać. W sali słychać było ciche chichoty i szepty. Pierwsza wybuchła Lily.
– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Myślisz sobie, że jak zrobisz z siebie kompletnego kretyna, poudajesz wielce zabawnego i pewnego siebie, i wmówisz bajeczkę, że jesteś niewinny, to wszyscy automatycznie padną przed tobą na kolana?! Nikogo nie obchodzi twój związek-nie-związek z McKinnon! Każdy oprócz ciebie ma swoje własne życie i ma w dupie twoje problemy miłosne, Potter! Kiedy w końcu to zrozumiesz, żebyśmy wszyscy w końcu mogli mieć święty spokój?!
– DOŚĆ TEGO!
Dla nauczycielki transmutacji to chyba przelało czarę i pozwoliło otrząsnąć się po zdziwieniu, jakie ogarnęło ją po wystąpieniu Jamesa. W całej swojej wieloletniej karierze, jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się coś równie bezczelnego i zasługującego na karę. Sądziła, że po upomnieniu swojego ucznia, ten grzecznie przeprosi tak, jak niewątpliwie należało w tamtej sytuacji postąpić, a ona dalej będzie mogła kontynuować swój wykład. Jednak jej podopieczny najwyraźniej nie był dość zapoznany z zasadami kultury, co niewątpliwie musiało ulec zmianie. Nikt nie mógł podważać jej wypracowanego dotąd autorytetu.
Wszyscy w jednej chwili spojrzeli na profesor McGonagall, która wyglądała jak tykająca bomba zegarowa. Nie wiadomo było co zaraz nastąpi.
– Proszę o natychmiastowe opuszczenie mojej klasy – powiedziała rozkazującym, ale już spokojniejszym tonem.
Lily uśmiechnęła się triumfalnie pod nosem, kiedy James zabrawszy swoją torbę posłusznie ruszył w kierunku wyjścia. W końcu ktoś z nim coś zrobił. Myślała, że jest już po wszystkim, jednak profesorka patrzyła na Rudowłosą wyczekująco.
– Pani też, panno Evans.
Lily otworzyła szeroko oczy tak, że przypominały teraz dwa złote galeony. Uchyliła lekko usta i wpatrywała się w swoją opiekunkę. Jeszcze nigdy nie była przez nikogo wyproszona z zajęć. Nie spodziewała się, że ten moment w ogóle kiedyś nadejdzie. W końcu była ulubienicą większości grona pedagogicznego. Większości, do której McGonagall niestety jednak nie należała. Ta bowiem nie miała pupilków. Była surowa i sprawiedliwa dla wszystkich swoich uczniów. Nie wywyższała Gryfonów tylko dlatego, że sprawowała pieczę nad tym domem i nie dało się w żaden sposób wkraść w jej łaski.
–Ale… – zająknęła się. – Pani profesor… Ja… Ja…
Nie wiedziała co powinna w tym momencie powiedzieć.
– Bez gadania. Proszę wyjść. I przekazać panu Potterowi, że chcę widzieć was oboje w moim gabinecie równo o siedemnastej.
Lily dalej będąc w stanie kompletnego niedowierzania, niemalże jak w amoku spakowała swoje rzeczy i wstała z miejsca. Rzuciła jeszcze przepraszające spojrzenie profesor McGonagall i poszła w ślady Jamesa. Otworzyła drzwi i weszła na korytarz, gdzie zastała Pottera, który opierał się rękoma o parapet naprzeciwko i wpatrywał się w coś za oknem. Kiedy usłyszał odgłos zamka odwrócił się w jej kierunku.
Evansówna zmierzyła go spojrzeniem, jakiego wolałby nigdy nie zobaczyć i twardo ruszyła przed siebie. Gdy przechodziła kilka metrów od niego, na jej nadgarstku zacisnęła się jego silna dłoń. Co do cholery?! pomyślała. Zrobił sobie dzień zatrzymywania jej? Najpierw w Wielkiej Sali, a teraz jeszcze tutaj? Wyrwała rękę nawet na niego nie patrząc. Dogonił ją i zagrodził drogę. Chciała go wyminąć, ale bezskutecznie. Zawróciła. Pragnęła znaleźć się gdziekolwiek indziej, gdzie nie będzie musiała patrzeć na jego twarz. Chłopak powtórzył wykonaną przed sekundą czynność.
– Długo zamierzasz się jeszcze w to bawić?
– Tak długo jak będzie trzeba, o ile zejdziesz mi w końcu z oczu.
– Przepraszam, okej? – Uniósł ręce i je opuścił w bezradnym geście. – Nie chciałem żeby tak wyszło. Chciałem tylko wyjaśnić ci tą całą sprawę z Marleną. Nie chciałem, żeby było tak, jak na wakacjach…
Westchnęła głośno i jęknęła.
– Możesz sobie już darować? Nie obchodzi mnie to. Naprawdę. Nie chcę tego słuchać. A przez to, że myślisz, że wszystko kręcie się tylko i wyłącznie wokół ciebie, McGonagall wyrzuciła mnie z lekcji i chce nas u siebie widzieć – powiedziała zrezygnowana, bo nie miała już siły krzyczeć. – Cała moja przyszłość może zależeć od przebiegu tego spotkania, ale co cię to może obchodzić. – Pokręciła głową. – Dostałeś to, czego chciałeś. Byłeś w centrum zainteresowania i wszyscy będą teraz o tobie gadać. Gratuluję.
Popatrzyła na niego z politowaniem, a potem wyminęła i odeszła, zostawiając go samego.
– Przepraszam – krzyknął jeszcze za nią.
Ale ona już tego nie usłyszała. A nawet jeśli usłyszała, to nie zareagowała. Podszedł do ściany i uderzył w nią z całej siły otwartą dłonią tak, że aż go zapiekła. Oparł się obiema rękami o zimny kamień i opuścił głowę. Spieprzył. Chciał wszystko naprawić, ale tylko wszystko pogorszył.

~ ~ ~

Loraine weszła do swojego dormitorium i od razu jej wzrok przykuła pewna osóbka siedząca na parapecie i wpatrująca się bez mrugnięcia w jakiś nieokreślony punkt za oknem. Odchrząknęła, ale Dorcas się nie poruszyła. Rzuciła torbę na swoje łóżko i podeszła do brunetki. Szturchnęła ją lekko w ramię czym w końcu zwróciła na siebie uwagę. Wyglądała strasznie. Była blada, a pod jej oczami widać było wielkie wory, jakby tej nocy nie zmrużyła nawet oka. Jeszcze nigdy nie widziała przyjaciółki w tak złym stanie. Oparła dłonie na biodrach i popatrzyła na nią wyczekującym wzrokiem. Nie należała do osób, które owijają cokolwiek w bawełnę. Od razu przechodziła do sedna sprawy.
– Mów. Co się tutaj dzieje.
– Nic się nie dzieje – odpowiedziała natychmiast.
Na twarzy Meadowes pojawił się słaby uśmiech, a Loraine widziała jak wiele musiał ją kosztować.
– Kogo chcesz oszukać, Dor? – westchnęła zmartwiona. – Wyglądasz jak śmierć. Rano wyszłaś zanim się obudziłyśmy. Nie było cię na śniadaniu. Nie przyszłaś na połowę lekcji, a na drugą połowę się spóźniłaś – zaczęła jej wymieniać. – Nie urodziłam się wczoraj. Potrafię poznać kiedy coś jest na rzeczy, a w twoim przypadku na pewno tak jest. I to bardzo. Więc lepiej zacznij mówić.
– Powiedziałam już, że nic się nie dzieje, więc daj sobie spokój – warknęła z irytacją. – Nikt nie lubi zbyt nachalnych osób.
Loraine nie obeszło to, co właśnie usłyszała. Gdyby miała obrażać się o byle błahostki, to już dawno zostałaby całkiem sama. Poza tym w swoim życiu nasłuchała się już wystarczająco wielu wyzwisk, że wykształciła w sobie swojego rodzaju barierę ochronną.
– Nie uda ci się zbyć mnie tak łatwo. Powinnaś była to wiedzieć... Obiecuję ci, że nie będę cię osądzać. Przecież wiesz, że możesz mi zaufać. Po prostu powiedz mi o co chodzi. Pozwól sobie pomóc…
Dorcas prychnęła. Co za ironia… Dokładnie to samo powiedziała poprzedniego dnia do Rosalie i od tego się zaczęło. Na samo wspomnienie zalała ją niespodziewana fala wściekłości.
– Właśnie w tym jest problem, nie rozumiesz?! – krzyknęła jej prosto w twarz. – Nikt nie może mi pomóc! Musze poradzić sobie z tym sama, więc wyświadcz mi tą przysługę i zejdź mi już z oczu! – z każdą sekundą była coraz bardziej rozjuszona i przestała panować nad tym, co wydobywa się z jej ust. – Idź do Syriuszka albo do swojego chłopaka. Ale czekaj! – Zaśmiała się sarkastycznie. – Ty wcale nie masz chłopaka! Bo każdy myśli, że jesteś zwykłą dziwką!
Jednym płynnym ruchem zeskoczyła z parapetu i trącając ją jeszcze barkiem w ramię wyszła z pokoju, trzaskając przy tym mocno drzwiami. Dopiero kiedy opuściła Pokój Wspólny zdała sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła. Oparła się plecami o najbliższą ścianę i zjechała po niej w dół. Zakryła rękami usta, a z jej szeroko otwartych oczu zaczęły płynąć łzy.  Jak mogła to zrobić? Jak mogła powiedzieć coś takiego? Przecież wcale tak nie myślała. Przez całą tą sytuację z Alice stała się kimś zupełnie innym. Była roztrzęsiona i łatwo ją było sprowokować. Nie chciała przebywać w towarzystwie innych osób, bo nie miała ochoty z nimi rozmawiać. Wiedziała, że jej przyjaciele się o nią martwią, ale nie dbała o to. Nie mogła powiedzieć im prawdy, bo gdyby chcieli jej pomóc mogliby jeszcze na tym ucierpieć. Nie wiedziała do czego zdolna była Alice. Wczorajszego wieczoru powiedziała jej, że zrobi wszystko żeby cierpiała. Trudno było jej się do tego przyznać, ale była przerażona. Przez naprawdę długi czas uważała się za osobę z bardzo silną psychiką, która wykształciła się w niej po stracie siostry i śmierci rodziców. Dała sobie z tym radę i wyszła z tego jako ktoś, kogo ciężko złamać. Ale teraz okazało się, że wcale tak nie jest. Była krucha jak lód. Wystarczyło na nim stanąć, a roztrzaskiwał się na milion kawałków. Dopiero Alice okazała się osobą, która odważyła się to zrobić.
Dorcas myślała, że uda jej się poradzić z tym na własną rękę, bez konieczności mieszania w to innych osób, ale widocznie się myliła. Starała się jak mogła, ale nic z tego nie wychodziło. Chciała porozmawiać z siostrą i ją przeprosić. Miała nadzieję, że to wszystko rozwiąże i będą mogły zacząć od nowa. To pokazywało tylko, jak bardzo była w błędzie. Nie mogła traktować Rosalie jak kogoś, kogo doskonale znała, bo było to zwykle kłamstwo.
Z drugiej strony w głębi duszy ciągle czuła narastające poczucie winy. Nasze drogi rozeszły się kiedy zostałam porwana, a ty z rodzicami nic z tym nie zrobiliście. To zdanie ciągle wkradało się ukradkiem do jej umysłu i nieprzerwanie ją dręczyło. A co jeżeli to prawda? Co jeśli wszystko mogło wyglądać teraz zupełnie inaczej, gdyby dziewięć lat temu nie poddali się zaledwie po kilku miesiącach poszukiwań?
Nie wiedziała już co ma robić. Próby kontaktu nic nie dawały, a nie chciała mówić o wszystkim przyjaciołom. Poza tym, Loraine prawdopodobnie jej nienawidziła i nie miała ochoty nigdy więcej z nią rozmawiać. Wcale jej się nie dziwiła. Po tym, co powiedziała jej przed kilkoma minutami w dormitorium, nie oczekiwała od niej zrozumienia, nawet biorąc pod uwagę jej aktualny stan. Pozostawała jej tylko jedna opcja. Wstała z miejsca i zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku gabinetu dyrektora.

~ ~ ~

Kwiecień, 6 klasa

Była ciepła, kwietniowa sobota. Dzień wyjścia do Hogsmeade. Zbliżał się wieczór i coraz więcej uczniów decydowało się na powrót do zamku. Do tej grupy należała również Loraine, która na to wyjście umówiła się z Mattem Daviesem.
Matt był o rok starszym krukonem, który grał na pozycji obrońcy w domowej drużynie Ravenclaw’u. Można było powiedzieć, że dziewczyna gustowała tylko w graczach, bo łatwiej było jej odnaleźć z nimi wspólny język i nigdy nie brakowało im tematów do rozmowy. Co prawda dziewczyna wiedziała, że ich związek na dłuższą metę nie miałby szans na przetrwanie, ale mimo to dobrze się tego dnia z nim bawiła. Poszli na długi spacer po wiosce, a potem znaleźli sobie miejsce w Trzech Miotłach i popijali kremowe piwo.
Weszli razem do zamku, a kiedy chłopak zaproponował, że ją odprowadzi, skierowali się w stronę wieży Gryffindoru. Chwilę później znaleźli się w jakimś pustym korytarzu, w którym nie było nikogo z wyjątkiem nich. To, co wydarzyło się potem, stało się tak szybko, że Loraine nawet nie wiedziała jak do tego doszło. W jednej chwili szła obok Matta, a zaraz potem była przyciśnięta do pobliskiej ściany przez jego ciało. Próbowała się uwolnić, ale chłopak był do niej silniejszy. Poczuła jego usta na swoich, a w momencie, kiedy wsunął rękę pod jej bluzkę zaczęła panikować. Chciała go od siebie odepchnąć, a gdy to nie poskutkowało wymierzyła mu siarczysty policzek. Przestał ją całować i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem. Złapał ją za nadgarstki i przygwoździł do ściany tuż nad jej głową. Wrócił do poprzedniej czynności, a jego pocałunki stawały się coraz bardziej natarczywe. Przeniósł je na szyję dziewczyny i zmierzał coraz niżej. Loraine była przerażona i zaczęła coraz bardziej się szamotać. W końcu udało jej się uwolnić jedną rękę z jego silnego uścisku i jak najszybciej skierowała ją do tylnej kieszeni spodni, gdzie znajdowała się jej różdżka. Pomimo jego ciała, które na nią napierało, udało jej się ją wyciągnąć.
– Drętwota! – krzyknęła.
 Chłopak poleciał w stronę przeciwległej ściany, uderzył w nią i spadł na kamienną podłogę pozbawiony przytomności. Podeszła do niego, pochyliła się nad bezwładnym ciałem i wyciągnęła z jego kieszeni różdżkę. Patrząc na niego z pogardą w oczach, przełamała ją na pół. Pozostałości rzuciła obok niego i powstrzymując się z całej siły od zrobienia mu większej krzywdy, odeszła w głąb korytarza. 

Większość osób na jej miejscu byłaby wytrącona z równowagi i nie mogłaby się pozbierać. Ale nie ona. Ona była po prostu wściekła. Pamiętała też, że nie płakała. Nie uroniła ani jednej łzy podczas opowiadania o całym zajściu najpierw Lily i Dorcas, a później Syriuszowi. Gdy ten ostatni o wszystkim usłyszał, nie odezwał się ani słowem, tylko wstał zaciskając pięści i wyszedł z Pokoju Wspólnego. Do tej pory nie powiedział jej co wtedy zrobił, ale na drugi dzień od tamtego zdarzenia, Matt chodził ze złamanym nosem i już nigdy się do niej nie odezwał.
Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Nie minął tydzień, a ona już zaczęła słyszeć najróżniejsze plotki dotyczące tego zdarzenia. Ta, w którą wierzyło najwięcej osób mówiła, że chciała przespać się z Davisem za to, żeby ten pozwoli Gryffindorowi wygrać zbliżający się mecz. Widocznie chłopak nie mógł pogodzić się z tym, że nie osiągnął swojego celu i postanowił jakoś podbudować swoją pozycję w oczach kumpli. Dla Loraine stał się kimś gorszym nawet od Smarkerusa. Było jej go też trochę żal. Tyle, że od tamtej pory przynajmniej kilka razy w tygodniu słyszała za swoimi plecami słowa pokroju „dziwki” i „szmaty”.  Pozbyła się jednak tej etykietki pod koniec zeszłego roku, kiedy Syriusz oburzony już całą ta sytuacją ogłosił wszystkim prawdziwą wersję tej historii. A Black jak to Black. Wszyscy od razu mu uwierzyli. Oczywiście chciał to zrobić już wcześniej, zaraz po tym jak to wszystko się zaczęło, ale Loraine nie chciała się na to zgodzić. Ci, którzy byli jej bliscy wiedzieli jak było naprawdę, a cała reszta nie była nawet warta jej uwagi. Ale po kilku miesiącach to stało się już naprawdę męczące i zaczęło odbijać się echem na jej życiu. Dlatego ten nowy rok był też dla niej nowym początkiem. Wolnym od plotek i wyzwisk.
Kiedy Dorcas dzisiaj o tym wspomniała, nie była na nią wściekła. Nie miała ochoty jej uderzyć ani powiedzieć czegoś równie złośliwego. Nie powróciły do niej wspomnienia i nie zalały jej na nowo. Była jedynie zawiedziona. Nie sądziła, że któryś z jej bliskich kiedykolwiek wykorzysta tą sytuacje przeciwko niej, nawet w złości. Jak widać bardzo się w tej kwestii myliła.

~ ~ ~

Zapukała do drzwi, a kiedy usłyszała pozwolenie, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Znajdowała się w średniej wielkości pomieszczeniu ze ścianami pomalowanymi na bordowo, pod którymi stały solidne regały z ciemnego drewna, po brzegi wypełnione księgami różnej wielkości i grubości. Naprzeciwko wejścia znajdowało się duże okno z widokiem na błonia i jezioro, przez które do sali wpadały promienie popołudniowego słońca. Na środku gabinetu znajdowało się ogromne mahoniowe biurko, gdzie wszystko było schludnie poukładane. Gabinet było elegancko urządzony, ale emanowała z niego taka sama surowość jak z jego właścicielki.
Profesor McGonagall skinęła jej głową na krzesło stojące naprzeciwko niej, a Lily zajęła wskazane miejsce bez słowa. Chciała mieć to już za sobą. Chciała usłyszeć, że musi uporządkować wszystkie kartoteki w kanciapie Filcha i nie musieć czekać tu w nieskończoność na swój wyrok. Ale jak się okazywało, jej opiekunka wolała zaczekać na szanownego pana Pottera i porozmawiać z nimi jednocześnie. Na samą myśl o tym jęknęła w duchu. Specjalnie szybciej wyszła z Pokoju Wspólnego, żeby przypadkiem się na niego nie natknąć i nie musieć znowu wdawać się z nim w jakieś durnowate konwersacje, które przynosiły tylko same straty. Lecz najwyraźniej nie dane jej było dokończenie tego dnia w spokoju. Spojrzała na zegar wiszący na jednej ze ścian. Pokazywał godzinę siedemnastą sześć. Chwilę później ktoś zapukał pospiesznie i nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka.
– Pani profesor, przepraszam za spóźnienie, ale…
– Siadaj, Potter – przerwała mu w pół słowa, a on posłusznie wykonał polecenie.
Kiedy zajął już miejsce obok Rudowłosej, spojrzał na nią ukradkiem. Czuła na sobie jego wzrok, jednak go nie odwzajemniła. McGonagall odchrząknęła i zaczęła mówić.
– Zakładam, że oboje zdajecie sobie sprawę, dlaczego się tutaj znajdujecie, prawda?
Pokiwali głowami.
– Dobrze – odparła. – Tak więc wiecie również, że musi spotkać was kara za tak karygodne zachowanie na dzisiejszej lekcji transmutacji?
Ponowne skinięcie.
– Cieszę się więc niezmiernie, że tą kwestię mamy już za sobą. Tak więc zacznijmy od tego, że w piątek po lekcjach macie oboje zgłosić się do pana Filcha, który przekaże wam dalsze instrukcje dotyczące waszego szlabanu.
Trzecie kiwnięcie na znak zgody.
– W ciągu całej mojej kariery jeszcze nigdy nie byłam świadkiem czegoś równie bezczelnego na mojej lekcji – oznajmiła, a Lily ze wstydu spuściła głowę w dół. – Dlatego też zwykła praca nie jest dostatecznym zadośćuczynieniem. Jesteście więc teraz na trzymiesięcznym okresie próbnym.
Obydwoje popatrzyli na nią pytającym spojrzeniem. Jakim okresie próbnym?!
– Już wszystko wyjaśniam – kontynuowała profesorka. – Znaczy to mniej więcej tyle, że jeżeli w ciągu następnych trzech miesięcy coś podobnego będzie miało miejsce, to możecie pożegnać się z uczęszczaniem na transmutację, aż do samego końca waszej edukacji w tej szkole. I nie mówię tylko o zachowaniu w mojej klasie – dodała. – Grono pedagogiczne zostanie poinformowane o tej sytuacji i gdy wydarzy się coś niepokojącego, będę o tym niezwłocznie poinformowana – zatrzymała się i spojrzała na Jamesa i Lily uważnym spojrzeniem, po czym skinęła głową. – To wszystko. Możecie już iść.

~ ~ ~

Dorcas chodziła w tę i z powrotem po szerokim korytarzu znajdującym się przy wejściu do gabinetu Albusa Dumbledore’a. Kilka razy była już naprawdę bliska żeby stanąć obok wielkiej, złotej chimery, wypowiedzieć hasło i udać się na rozmowę z dyrektorem Hogwartu, jednak za każdym razem coś ją przed tym powstrzymywało.
Bała się tej konfrontacji. Bała się powiedzieć o tym wszystkim na głos. Uważała to za pewnego rodzaju swoją osobistą porażkę, bo do tej pory zawsze udawało jej się radzić z problemami na własną rękę. Teraz jednak musiała poprosić o pomoc, bo zaczynało ją to pożerać od środka i nie mogła już normalnie funkcjonować. Musiała zasięgnąć opinii kogoś obiektywnego, mądrego życiowo i doświadczonego w trudnych sytuacjach. A taką osobą na pewno był Dumbledore.
– Miętowe fasolki – powiedziała w przypływie odwagi.
Stanęła obok posągu, który pomału zaczął się obracać i unosić w górę. Kiedy ponownie się zatrzymał, znalazła się tuż przed mosiężnymi drzwiami ze złotą kołatką na samym środku. Uniosła już rękę żeby ją złapać i zapukać, kiedy zamek kliknął cicho, a wrota lekko się uchyliły.
– Panna Meadowes – usłyszała głos dochodzący z wnętrza pomieszczenia, a kiedy popchnęła lekko drzwi, stanęła twarzą w twarz z samym dyrektorem. – Spodziewałem się, że w najbliższym czasie zobaczę panią w moich skromnych progach.



___________________


Witajcie! :*

Na prawdę nie mogę uwierzyć, że publikuję tutaj już czwarty rozdział... Kiedy ponad miesiąc temu pojawiła się tutaj jedyneczka nie sądziłam, że od tamtej pory będzie się tutaj regularnie coś pojawiało i byłam raczej zdania, że szybko zrezygnuję... Ale na szczęście tak się nie stało i niezmiernie się cieszę, że podjęłam decyzję o ponownym założeniu bloga! Znowu się powtórzę, ale wszystkie Wasze komentarze są tak bardzo motywujące i wyczerpujące, że aż chce się dalej pisać :) Świadomość, że ktoś przeczytał to co napisałaś i na dodatek jeszcze mu się to spodobało, jest fantastyczne :)

Tak jak w poprzednim rozdziale nie było Jily, to tutaj jest ich nawet całkiem sporo :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Mogę obiecać, że od teraz będzie ich już coraz więcej, a ich relacja będzie się pomału rozwijać :D

Cóż jeszcze mogę tu napisać? Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu, bo przyznam, że jak do tej pory jest chyba moim ulubionym. Czekam z niecierpliwością na Wasze odczucia i przemyślenia odnośnie niego :)

Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia niebawem :*
Veriatte


11 komentarzy:

  1. Pierwsza!
    Zaklepię sobie miejsce i zaraz biorę się za nadrabianie poprzednich rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem.
      Hej!
      Nadrobienie i skomentowanie poprzednich rozdziałów jednak trochę mi zajęło, ale w końcu przychodzę i tutaj. Jak już pewnie pisałam, nie mam na nic czasu, więc mogę się spóźniać z komentarzami pod następnymi rozdziałami, ale na pewno się pojawię :)
      A przechodząc już do tego:
      Wiedziałam, że Marlena będzie chciała uprzykrzyć Jamesowi życie, ale swoim zachowaniem rzeczywiście przypomina jakąś chorą i obsesyjnie zakochaną fankę. Dobrze, że James powiedział jej, co o niej myśli i próbował wszystko wyjaśnić Lily. Ta sytuacja na transmutacji była świetna. Evans nie powinna się obrażać na Pottera, bo przecież on nie kazał jej na siebie krzyczeć :D Wydawało mi się, że trochę przesadza z tym, że ta rozmowa z McGonagall będzie decydowała o jej przyszłości, ale okazało się, że faktycznie tak było. Ale o tym potem ^^
      Rozumiem, że Dorcas się martwi, ale nie powinna wyżywać się na biednej Loraine. Jeju, tak właśnie myślałam, jak zaczynałam czytać tę retrospekcję, że to się właśnie tak skończy. Widać, że życie zupełnie jej nie oszczędza. Ale reakcja Syriusza była przekochana ♡♡♡♡♡ On jest taki słodki!
      Jestem ciekawa, jak przebiegnie rozmowa Dor z dyrektorem i czy jakoś pomoże jej w jej sytuacji.
      Myślę, że McGonagall zdecydowanie potraktowała Lily i Jamesa zbyt surowo! Czy ona zwariowała? Za jedno niepożądane odezwanie się na lekcji, daje im takie ultimatum? Szkoda mi ich. Przez trzy miesiące mają się zachowywać idealnie. W przypadku Jamesa to będzie trudne. A Lily pewnie się na niego jeszcze bardziej wścieknie, co niestety nie polepszy ich relacji. No, ale jeszcze za wcześnie, żeby rzucali się sobie w ramiona :)
      Dodam jeszcze, że spodobała mi się ta sytuacja z Lily i Charlotte. Nie mam pojęcia, czemu, ale w tamtym momencie polubiłam tego Daniela i chciałabym coś więcej o nim poczytać. Jestem dziwna :D
      No nic. To chyba byłoby tyle. W końcu nadrobiłam wszystkie rozdziały u Ciebie i mogę mieć czyste sumienie, a przynajmniej jeśli chodzi o Twojego bloga, bo zostało mi ich jeszcze milion. Okej, milion czyli około 15 :D
      Pozdrawiam gorąco i mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam.
      Weny, weny i weny.
      Całusy,
      Optimist

      Usuń
    2. Hej :*
      Cieszę się, że spodobała Ci się sytuacja na transmutacji, bo nie chciałam, żeby wyszła jakoś sztucznie...
      McGonagall nie mogła dać wejść sobie swoim uczniom na głowę, bo straciłaby swój wieloletni autorytet i dlatego wymierzyła Lily i Jamesowi tak surową karę.
      Nie jesteś dziwna! Ja też jak czytam różne opowiadania zauważam takie szczegóły i chcę o nich jeszcze kiedyś poczytać :) A Daniel jeszcze nie znika z tego opowiadania ;)
      Masz rację, że Dorcas nie powinna była mówić tego do Loraine mimo tego, że była wściekła... Powinna najpierw pomyśleć, ale jak widać emocje jej na to nie pozwoliły.
      I tak, los zupełnie nie oszczędza blondynki, ale dzięki tym przeżyciom jest teraz taka jaka jest :)
      Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam serdecznie :*
      Veriatte

      Usuń
  2. Melduję się i Witam,
    Z każdym kolejnym dodany rozdziałem zakochuję się coraz bardziej w przedstawianej przez Ciebie historii. Jest ona taka syta, że chce się wody i więcej i więcej bo pragnienie nie ustaje, lecz dalej daje o sobie znać. To odpowiadanie jest magiczne, czuje tą magię, która wypływa z niego za każdym razem jak je czytam. Naprawdę dawno nie czytałam tak rewelacyjnego bloga o Jily, każdeostatnio było przewidywalne, naciągane i nudne, bohaterowie nijacy i tak dalej. O tak moje się też do takich zalicza. A ja jestem dość wybredna w gustach o czytaniu i normalnie nie chce mi się czytać czegoś co nie jest w moim guście, a wracając do Ciebie to Twoje opowiadnie zaspokoiło moje pragnienia i jesten zachwycona, z każdym razem po przeczytaniu.
    Marlena działa mi tak na nerwy. Podstępna blać! Jak Lily mogła jej uwierzyć. Chodź z drugiej strony jej się nie dziwię, ale dlatego bo ja stanę zawsze murem za Jamesem i Syriuszem, nawet w sytuacji najgorszych czynów. Oni są dla mnie idelani i nie cierpię kiedy Jily się kłóci, a raczej Lily wrzeszczy bez powodu (w wiekszości przypadków) na Jamesa. To jest dla nich takie charakterystyczne. No no no dostali szlaban i do tego okres próbny, coś mi podpowiada, że nie wytrzymają i to nie wytrzyma Lily i to ona zostanie wywalona, ale James weźmie na siebie cała winę i bedzie happy end *.* Ach, te moje fantazje...
    Biedna Dor, tyle przeszła, takich słów się wysłuchała...Nie dziwię się, że nie daje sobie z tym rady. Ale podziwiam Loraine (Jeju mam nadzieje, że dobrze napisałam) za to, że nie obraziła się na Dorcas, lecz po prostu zrobiło smutno, że tak o niej pomyślała. To świadczy o jej dorosłości, podziwiam ja za to. Ciekawe co wyniknie z rozmowy między Dorcas a Dumbledorem. Dobrze to na nią wpłynie czy nie, ach te pytania...
    Będę rozpaczać, bo nie było nawet grama mojego Syriusza :'( Nic a nic, nawet kropelki. Tak bardzo smutnio...Ale przyznanej za to było ciutkę Jily, wiec jestem szczęśliwa.
    Życzę Ci mnóstwa weny, tyle co gwiazd we wszechświecie! Pozdrawiam cieplutko!
    Panienka Livvi ;**
    *kładzie rękę na sercu i z uśmiechem mówi* Żegnam się moimi świętymi słowami: James moim życiem, a Syriusz mym wszechświatem <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :*
      Jejku, nawet nie zdajesz sobie sprawy jaka byłam szczęśliwa czytając po raz pierwszy Twoje słowa! Nigdy nie spodziewałam się, zaczynając pisać to opowiadanie, że komuś spodoba się ono tak bardzo jak to opisujesz! Dziękuję! <3
      Można powiedzie, że Lily uwierzy w niemalże wszystko co przemawia na niekorzyść Jamesa, dlatego nie ma co się za bardzo dziwić, że uwierzyła również Marlenie...
      Dobrze napisałaś, nie martw się :D Loraine tyle w swoim życiu przeszła, że jest już na takie rzeczy uodporniona. Ale mimo to, relacje między nią, a Dorcas ulegną teraz sporej zmianie...
      Dziękuję serdecznie za tyle miłych słów i pozdrawiam gorąco :*
      Veriatte

      Usuń
  3. Dzieńdoberek.
    Zacznę może od tego, że strasznie podoba mi się szablon. Wszystko tutaj jest na swoim miejscu, brawa dla wykonawcy.
    Co do treści. Przyznam się, że Lily i James to nie jest moja ulubiona para, nigdy nie czułam się z nimi mocno związana, może też dlatego że blogów o tych bohaterach jest mnóstwo i zazwyczaj wszystkie na jedno kopyto. W tym momencie jestem w stanie skojarzyć chyba tylko jedną historię o nich, która mi przypadła do gustu. No, teraz to się zmieniło, ponieważ do tego niewielkiego grona dodaję z pewnością TO opowiadanie. Jest fajnie, ciekawie i - coś co lubię najbardziej i czego zazdroszczę innym autorkom, bo mnie to średnio wychdozi - bawisz się wieloma postaciami, a nie skupiasz tylko na dwójce. Są intrygi, są Huncwoci i jest Hogwart - czego chcieć więcej? Nawet Twój James jest mniej irytujący niż zawsze, a Lily mimo tej swojej obowiązkowości i uczciwości też jest jakby troszkę bardziej wyluzowana, jeśli w ogóle można ją tak określić. Całość jest świetna, naprawdę i możesz być pewna, że będę śledzić tę historię.
    Przepraszam za ten dość chaotyczny komentarz i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie nową czytelniczkę! Cieszę się, że tu trafiłaś i postanowiłaś zostać na dłużej, mimo, że nie darzysz wielką miłością Lily i Jamesa... To sprawia, że moje serce urosło właśnie o kilka centymetrów, bo najwyraźniej musiałam przekonać Cię treścią :)
      Bardzo nie chciałam, żeby to opowiadanie skupiało się tylko i wyłączne na relacjach Jily, więc kładę duży nacisk na pozostałe postacie i ich historię, bo każda z nich niewątpliwie zasługuję na opowiedzenie :)
      Masz rację, Lily u mnie jest trochę bardziej wyluzowana niż się to utarło w schemacie blogów o tej tematyce i cieszę się, że ktoś to zauważył, bo nie chciałam iść w to co wszyscy :)
      Ja również uwielbiam ten szablon! Jest po prostu idealny i nie mam mu absolutnie nic do zarzucenia :)
      Dziękuję Ci serdecznie za komentarz i pozdrawiam gorąco!
      Veriatte

      Usuń
  4. Wybacz, że przyczołguję się spóźniona! Nagle moja praca okazała się na tyle absorbująca, że nie mogę sobie potajemnie podczytywać opowiadań, a kiedy zerknęłam na długość Twojego rozdziału, uznałam, że powinnam go jednak celebrować w zaciszu swojego domostwa, czyli tu i teraz :D
    Ach, palący James. Jakoś mugolskie papierosy pasują mi do Huncwotów, są znacznie bardziej buntownicze niż w naszej codzienności :)
    A jednak Marlena się zemściła i uderzyła Jamesa tam, gdzie zaboli go najbardziej. Cwane i wstrętne. Ale nie od dziś wiadomo, że nie ma nic groźniejszego niż zraniona kobieta :) James poflirtował nie z tą, co trzeba, i teraz ma tego efekty. Muszę przyznać, że nie bardzo mi go szkoda - do tej pory uwodził i rzucał bez konieczności nadmiernego pomyślunku, aż wreszcie któraś okazała się cwańsza od niego, takie życie.
    Auć, kto by się spodziewał, że Lily może być taka uszczypliwa! Nic dziwnego, że James ją uwielbia :D
    Już bałam się, że Potter nic nie wyjaśni Evans, no bo na lekcji (zwłaszcza transmutacji!) może to być nieco trudne, ale udało się idealnie! Tyle że Lily oszalała :D No dobra, trochę się jej ulało. Ale McGonagall był autentyczna i sprawiedliwa, więc nikomu się nie upiekło i oboje zostali ukarani. Bardzo ciekawa sytuacja :)
    Tymczasem szkoda mi i Loraine, i Dorcas. Obie nie zasłużyły na swój los, obie chciały dobrze. Tyle że Loraine jest w znacznie gorszej sytuacji - w końcu jej przyjaciółka wykorzystała przeciw niej nieczystą zagrywkę. Nie mam pojęcia jak Dorcas się z tego wygrzebie, ale to było naprawdę paskudne.
    Okres próbny! Świetny, ale i okrutny pomysł :) Nie wiem, jak Huncwoci to wytrzymają.
    I jakie zakończenie! Ciekawe, co też dyrektor wie na temat Alice/Rosalie, bo domyślam się, że inne problemy Dorcas raczej by go nie obchodziły.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)
      Też uważam, że mugolskie papierosy pasują zarówno do Jamesa jak i Syriusza :)
      Chłopak zdał sobie sprawę z tego, że nie tylko on ma prawo do spiskowania i knucia i sam padł ofiarą sprytnego planu Marleny... Takie już niestety jest życie :)
      Bardzo zależało mi na tym, żeby pokazać McGonagall właśnie jako sprawiedliwą nauczycielkę i opiekunkę swojego domu, która nie ma ulubieńców i wszystkich traktuje w ten sam sposób.
      Tak, obie dziewczyny zdecydowania wiele w swoim życiu przeszły i nie jest im teraz z tym łatwo. A sytuacja pomiędzy nimi ulegnie po tej rozmowie zmianie...
      Rozmowa z dyrektorem będzie wyjaśniona w przyszłym rozdziale :)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie!
      Veriatte

      Usuń
  5. Nie no nie mogę! Miałam taki długi komentarz, ale mi się usunął :( no cóż, piszę od początku.
    Ekhem... Witam :)
    Zobaczyłam Cię na blogu Optimist, więc pomyślałam, że zajrzę.
    Dobrze, że zajrzałam :) podoba mi się tutaj. Zacznę może po kolei:
    James - bardzo podoba mi się ta sytuacja z Marleną. Oszukała go, a potem się zemściła. I teraz musi przekonać Lily, że on mówi prawdę :) podoba mi się ten wątek. Palący Potter! <3 w normalnym życiu nie lubię jak chłopaki palą, ale na blogu jestem jak najbardziej za :) podoba mi się mimo wszystko jego styl bycia i to, jak zachowuje się względem Lily. Uwielbiam jak piszesz, że James łapie ją za nadgarstek <3 to takie romantyczne…
    Lily - pierwsze co mnie zaskoczyło to to, że na imprezie całowała się z Jamesem :D to jest świetne. Pani Prefekt niby taka ułożona a jednak potrafi warczeć :D podoba mi się to ;) mam nadzieję, że szlaban zjednoczy ją z Potterem :)
    Loraine - chyba moja ulubiona postać. A właśnie: chyba dlatego tak szczególnie lubię Teojego bloga, bo mamy kilka wspólnych elementów: dziewczyna kochająca Quidditcha, pokazanie dziewczynie Mapy Huncwotów, Rosalie, Alice i jeszcze coś było ale teraz sobie nie przypomnę (tak, mam sklerozę :D) a wracając do tematu. Bardzo lubię jej charakter. Szczególnie spodobało mi się jej trzeźwe myślenie gdy ten Krukon się na nią rzucił. Ma ciekawą historię, rodzinę no i ... Relację z Syriuszem! Jak ja go u Ciebie kocham <3 (albo powiedzmy sobie szczerze: kiedy ja go nie kocham :D) no ale nie odbiegam od tematu. Bardzo mi się podoba ich przyjaźń. Może przerodzi się to w coś więcej? :D
    I Remus ;) jemu ona się podoba? Ojej, to było słodkie jak on ją pytał, był taki skupiony i może trochę zestresowany, a ona usnęła :D wiem, że to było w poprzednim rozdziale, ale czytałam ciurkiem i dopiero teraz komentuje. Powracam do tematu: powiem szczerze, że trochę brak mi Petera :) ale to był dopiero czwarty rozdział, więc jeszcze może się pojawi :)
    Sytuacja z Alice/Rosalie jest bardzo ciekawa, zaskakuje mnie to porwanie i nie mogę się doczekać kiedy wszystko się wyjaśni.
    Co do Dorcas to mi jej szkoda. Najpierw siostra ją olewa, potem mówi jej, że zrobi z jej życia piekło, a potem to daje skutki. Dorcas się bardzo przejmuje, szkoda mi jej :/
    Jeśli czegoś nie dopisałam to przepraszam, nadrobię w następnym komentarzu ;) więc masz przysięgę, że zajrzę tu (nie raz, nie dwa) :)
    Weny, czasu i radości :)
    Buziaki :*
    Zapraszam do mnie ;) http://historialilyevans.blogspot.com/?m=0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna nowa osoba i kolejny długi komentarz! Jestem w raju :)
      Niezmiernie się cieszę, że trafiłaś na tego bloga i Ci się tutaj spodobało :)
      Ja też nienawidzę jak w realu chłopaki palą, ale w opowiadaniach to już zupełnie inna sprawa ;) Poza tym to mi jakoś pasuje do Jamesa...
      Uwielbiam czytać jak piszecie, że polubiliście Loraine bo byłam bardzo ciekawa jak ją odbierzecie (bo na przykład moja przyjaciółka, której pokazałam wcześniejsze rozdziały z jakiegoś niewiadomego powodu jej nienawidzi). Ja również za nią przepadam i uwielbiam jej relacje z Blackiem :)
      Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że podobieństwa między naszymi opowiadaniami są zupełnie przypadkowe!
      Nie ukrywam, że nienawidzę postaci Petera, bo patrze na niego przez pryzmat tego, co zrobi w przyszłości, ale zdaję sobie sprawę, że nie mogę go tutaj pomijać, bo jednak był tym Huncwotem (chociaż nie mam pojęcia dlaczego). Więc Pettigrew się jeszcze pojawi...
      Sytuacja z Alice i Dorcas będzie pomału się wyjaśniać i nabierać tempa :)
      Dziękuję za cudowny komentarz, a na Twojego bloga zajrzę jak tylko znajdę chwilkę wolnego czasu (niestety LO mnie nie oszczędza...)
      Pozdrawiam serdecznie :*
      Veriatte

      Usuń

Napisz co Ci się podobało. Wytknij błędy. Podziel się odczuciami. To naprawdę pomaga, uwierz mi :)

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic Credit: X