Dla wszystkich, którzy czekali!
22 wrzesień
Słońce przestało być już łaskawe
dla uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, którzy ku swojemu
ogromnemu niezadowoleniu, nie mogli już dłużej spędzać leniwie swoich popołudni
na nic nie robieniu na błoniach i zmuszeni byli do pozostania w chłodnych
murach zamku, co dla nauczycieli okazało się doskonałą wymówką do tego, aby
zadawać im jeszcze więcej prac domowych. W całej Anglii padało nieprzerwanie od
ponad tygodnia, a tereny zielone dookoła Hogwartu zamieniły się w jedno, wielkie
bagno, które nawet dla gajowego Hagrida nie było zbytnio zachęcające. Krople
deszczu raz po raz uderzały w szyby i kiedy w pierwszych dniach mogło się to
wydawać uciążliwe i wyprowadzające z równowagi, tak teraz było w pełni normalne
i nikomu już nie przeszkadzało.
Tak było i tego czwartkowego
poranka, kiedy w dormitorium męskim numer siedem trójka Huncwotów siedziała na
swoich łóżkach i w akompaniamencie deszczu bębniącego w szklane okiennice
zawzięcie o czymś dyskutowała. Już dawno powinni byli oni siedzieć na twardych
krzesłach w sali Historii Magii, ale tylko Remus Lupin zdecydował się na
uczestnictwo w niezwykle interesującym i absorbującym wykładzie profesora
Binnsa na temat któregoś już z kolei buntu goblinów. Pozostali zgodnie doszli
do wniosku, że mają na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Niekoniecznie jednak
takie same.
– Może zamienimy podłogę w
Wielkiej Sali w lód? – zaproponował po chwili namysłu średniego wzrostu chłopak
o mysich włosach i wodnistych oczach.
– Dobre – stwierdził siedzący po
jego lewej Syriusz Black – ale już było. To nie może być jakiś tam żarcik, o
którym wszyscy zaraz zapomną… To musi być coś wielkiego – zamyślił się szukając
odpowiedniego określenia. – Epickiego. Takiego, żeby mogli napisać o tym w
Historii Hogwartu, a za kilkadziesiąt lat nasze prawnuki miały się czym chwalić
przed swoimi nudnymi znajomymi…
Peter pokiwał głową i oparł
podbródek na dłoni. Już od dłuższego czasu próbowali wymyśleć coś, co zapadnie
wszystkim w pamięci, ale jak na razie pergamin, który leżał na łóżku Blacka,
był pełen przekreślonych pomysłów i żaden z nich nie nadawał się do realizacji.
Syriusz rozejrzał się po dormitorium w poszukiwaniu natchnienia, lecz jego
wzrok zatrzymał się na sąsiednim łóżku. Chwycił leżącą obok poduszkę i z całej
siły rzucił nią w Jamesa, który natychmiast poderwał się do pozycji siedzącej.
– Cholernie jesteś pomocny,
wiesz? – rzucił Łapa z sarkazmem, na co Potter wzruszył tylko ramionami i
ponownie opadł na plecy. – Dałbyś sobie już z nią spokój, a nie chodzisz ciągle
jakbyś był najnieszczęśliwszym człowiekiem na całym świecie, bo dziewczyna dała
ci kosza. Weź się w końcu w garść – dodał z wyraźną irytacją w głosie.
– Zgłodniałem – rzucił tylko
James i chwytając swoją szkolną torbę w ciągu kilku sekund zniknął za drzwiami.
Syriusz westchnął tylko z
rezygnacją, kręcąc głową i zwrócił się do pozostałego w pomieszczeniu Petera.
– Widzę Glizdku, że zostaliśmy z
tym sami…
Wypuścił ze świstem powietrze z
ust i zaczął bębnić palcami o udo. Po chwili jednak jego źrenice rozszerzyły
się i klasnął w dłonie tak energicznie, że Pettigrew aż podskoczył w miejscu.
– Mam! – uśmiechnął się szeroko, najwidoczniej
niezmiernie z siebie zadowolony. – Pamiętasz jak pod koniec piątego roku
uwarzyliśmy Eliksir Wielosokowy, bo chcieliśmy zamienić się w Filcha, żeby ten
stary gruchot padł na zawał, kiedy się zobaczy?
– Co nie doszło do skutku, bo
James wygadał się Evans, a ona poleciała prosto do McGonagall – streścił
niemrawo Peter.
– Byliśmy wtedy młodzi i głupi i
daliśmy się nakryć. Tym razem to się nie powtórzy, już ja tego dopilnuję.
– Nie chcę niszczyć twoich
genialnych planów, ale uwarzenie Eliksiru Wielosokowego nie trwa tydzień… Poza
tym nie mamy składników, a jak znowu podwędzimy je Slughornowi to McGonagall
nas zabije.
– Przyznałbym ci rację, gdyby nie
jeden mały szczegół…
Syriusz uśmiechnął się z błyskiem
w oku i podszedł do szafki stojącej obok wejścia do łazienki. Stuknął w nią
swoją różdżką mrucząc coś pod nosem i chwilę później przed jego oczami ukazała
się dodatkowa szufladka na samym dole, której jeszcze przed sekundą tam nie
było. Otworzył ją i po chwili wyciągnął z niej średniej wielkości buteleczkę z
ciemnym płynem w środku. Była podpisana. „Eliksir Wielosokowy na specjalną
okazję”.
– Jaka okazja może być lepsza,
niż pokazanie się Huncwotów w zupełnie nowej odsłonie? – spytał Syriusz z szerokim
uśmiechem.
~ ~ ~
Wyszedł z Wielkiej Sali i
skierował swoje kroki ku sali profesor McGonagall. Historię Magii może i mógł
sobie opuścić, ale nie chciał zadzierać z opiekunką swojego domu, zważywszy na
to, że chciał zdawać Transmutację na tegorocznych egzaminach. Wyszedł zza rogu
i od razu zderzył się z kimś idącym w przeciwnym kierunku. Gdy tylko
zorientował się co się stało, schylił się, żeby pomóc pozbierać książki, które
wypadły poszkodowanej dziewczynie z rąk. Lecz wtedy zobaczył przed oczami
kasztanowo rude włosy i dotarło do niego, kim była jego towarzyszka. Zastygł z
książką w ręku, którą Lily trzymała z drugiej strony. Wpatrywał się w jej
zielone oczy i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Zapewne trwałoby to o wiele dłużej, gdyby
Evans nie wyrwała mu swojej własności z rąk i nie spojrzała na niego wściekłym
spojrzeniem. Wtedy przypomniał sobie to, co wydarzyło się dwa tygodnie temu i
odwzajemnił jej wzrok. Wyminął ją i ruszył dalej, ani razu nie odwracając się
za siebie.
2 tygodnie wcześniej
– Wygrałem!
James aż klasnął ze szczęścia.
Wiedział, że to się uda. Musiało się udać. Oczywistym było, że Lily jest za
bardzo uparta żeby sama z siebie się do niego odezwać, więc od początku zdawał
sobie sprawę z tego, że musi ją odpowiednio podejść. Jak się okazało
wystarczyło tylko drobne, huncwockie zaklęcie, pergamin, pióro i peleryna
niewidka. Uśmiechnął się od ucha do ucha i z fascynacją obserwował zmiany
zachodzące na twarzy Lily. Z wyrazu kompletnego zaskoczenia, zasłaniając sobie
usta dłonią przeszła w niedowierzanie, a potem w jej oczach pojawiła się tak dobrze
znana mu wściekłość, że widział już doskonale, co wydarzy się za kilka sekund.
– Wygrana poprzez oszustwo, wcale
nie jest wygraną Potter – powiedziała i zaczęła zbierać książki ze stolika
mimo, że usiadła przy nim kilka minut temu i dopiero co zaczęła pracować nad swoim
wypracowaniem.
Nie mógł sobie teraz pozwolić na
takie wymigiwanie się od ich zakładu.
– Tyle, że ja wcale nie
oszukiwałem słonko. Odezwałaś się do mnie, co oznacza, że niedługo zaszczycisz
mnie swoją obecnością sam na sam.
Puścił jej oczko.
– Nie ośmieszaj się i nie udawaj,
że jesteś jakimś wielkim Sherlockiem Holmesem, bo wymyśliłeś sposób, żeby mnie
wrobić. – Przewróciła oczami, ale zignorowała jego zaskoczoną minę na dźwięk
tego nazwiska i kontynuowała. – Nie wiedziałam, że tu jesteś, więc oczywistym
jest, że to się nie liczy. Poza tym nie uważasz, że to trochę żałosne? Że
musiałeś uciekać się do podstępu, bo wiedziałeś, że innym sposobem nie masz
szans na wygraną? Moim zdaniem zdecydowanie tak.
Zadarła głowę do góry i go
wyminęła. Kiedy jednak postawiła nogę na pierwszym schodku prowadzącym do
dormitoriów żeńskich jego dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Pociągnął ją
gwałtownie i tym sposobem sekundę później stała z nim twarzą w twarz, w
odległości kilkunastu centymetrów. Zmrużyła oczy. Co on sobie w ogóle
wyobrażał?!
– Odniosłaś się bezpośrednio do
mnie, więc przestań się już wykręcać. W zakładzie nie było ani słowa o tym, że
żeby wygrać musze być w odległości dwóch metrów i pięćdziesięciu siedmiu
centymetrów od ciebie, muszę się na ciebie patrzeć i nie wiadomo co jeszcze.
– Widocznie następnym razem musze
dokładniej określić zasady gry –warknęła.
– Bardzo proszę… – wzruszył
ramionami. – Ale jak sama powiedziałaś „następnym razem”. A teraz przestań się
już dąsać i zacznij się zastanawiać gdzie chcesz się ze mną wybrać – uśmiechnął
się zawadiacko.
– Czy ty naprawdę jesteś aż takim
idiotą? Nie dotarło do ciebie jeszcze, że nie mam zamiaru nigdzie z tobą iść?
Nie padło mi jeszcze na mózg.
– Trzeba się było nad tym
zastanawiać kiedy zgadzałaś się na ten zakład.
– Co mnie obchodzi jakiś głupi
zakład Potter?! Na żadną randkę się nie wybieram, a w szczególności już na
pewno nie z tobą. Nawet gdyby zależało od tego to, czy dostanę Powyżej
Oczekiwań z Transmutacji, albo czy w zimie spadnie śnieg. Zrozum to wreszcie i
daj mi święty spokój.
Wyrwała się z jego uścisku i
ponownie ruszyła w stronę swojej sypialni.
James nie mógł w to uwierzyć.
Zawsze był przekonany, że kto jak kto, ale Lily jest osobą bardzo honorową i
mimo tego, że na pewno zrani to jej dumę, pójdzie z nim na wygraną randkę.
Najwidoczniej jednak bardzo się co do tego pomylił. Nie mógł jej jednak
pozwolić teraz odejść. Był coraz bardziej zdenerwowany jej ignorancją i miał
dość traktowania siebie jako kogoś niedorozwiniętego umysłowo. Znosił jej
obelgi, wyzwiska i zarzuty przez tak długi czas, że czara goryczy w końcu zaczęła
się przelewać.
– Wiesz co? – krzyknął, a ona zatrzymała się w
połowie schodów i odwróciła pomału głowę w jego stronę.
– Dawaj – powiedziała głosem
wprost ociekającym sarkazmem. – Oświeć mnie. Może w końcu z twoich ust wypłynie
coś innego niż „Evans, umów się ze mną”, „Evans, wiem, że mnie kochasz”, Evans
to, Evans tamto… – zaczęła wyliczać na palcach.
To sprawiło, że rozjuszył się
jeszcze bardziej. Nie mógł sobie pozwolić na takie traktowanie. Nawet ze strony
Lily. Podszedł bliżej i spojrzał w jej kpiące oczy.
– Masz rację…
– Bardzo dobry początek, brawo –
przerwała mu w pół słowa. – Kontynuuj.
Zmrużył oczy.
– Masz rację. Może mi na tobie
zależy. Może nawet za bardzo. Ale nigdy nie zrobiłbym niczego wbrew twojej
woli. Zgodziłaś się na ten cholerny zakład? Zgodziłaś. Wiedziałaś co się stanie
jak przegrasz? Wiedziałaś. A teraz jak zwykle próbujesz zgrywać wielce
obrażoną, nadętą i wspaniałą panią prefekt Lily Evans, która nie może po prostu
znieść myśli, że ktoś okazał się w czymś lepszy albo sprytniejszy. Myślę, że
powinnaś zdać sobie w końcu sprawę z tego, że nie jesteś cholernych pępkiem
całego wszechświata i nie każdy musi cię we wszystkim słuchać, bo naprawdę są o
wiele ciekawsze rzeczy do roboty niż tylko ciągłe wysłuchiwanie czego nie wolno
robić i jak powinno się zachowywać, żeby jaśnie pani była zadowolona.
Lily zmuszona była przyznać, że
zaskoczyło ją nieco to, że James powiedział w jej stronę takie słowa, ale nie
dała się zbić z tropu i jak zwykle zresztą natychmiast odpowiedziała atakiem na
atak.
– Myślisz, że jesteś lepszy?! To
nie ja uważam, że jestem najlepszym szukającym, najlepiej gram w quidditcha,
najlepiej latam na miotle, jestem najlepszym czarodziejem, a każdy kto mi
podskoczy jest tylko marnym pachołkiem, który staje mi na drodze. Jesteś
hipokrytą Potter! Wytykasz mi, że nie jestem w stanie pogodzić się z przegraną,
a sam nie jesteś lepszy! Ile razy mówiłam ci żebyś się ode mnie odczepił i
znalazł sobie inną ofiarę?! Sto? Dwieście? Tysiąc?! I co? Przestałeś? Nie! A
dlaczego?! Już ci mówię, bo wątpię, żeby twój skromnych rozmiarów mózg był w
stanie dojść do takich skomplikowanych wniosków. Otóż nie potrafisz przyjąć do
siebie myśli, że jakaś dziewczyna cię odrzuciła i to jeszcze na dodatek tyle
razy! No bo jak to możliwe, że ktoś oparł się czarowi wspaniałego Jamesa
Pottera?! – Zatrzymała się na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza. – I dla twojej
wiadomości to nie, ja wcale nie mam problemów z przyznaniem się do porażki, ale
tylko pod warunkiem że przegrałam w sposób uczciwy. Ale tobie to chyba nie robi
zbyt wielkiej różnicy… No bo przecież wygrana to wygrana – prychnęła.
Jeżeli Lily myślała, że James
teraz odpuści, to grubo się pomyliła. Mimo, że chłopak doskonale zdawał sobie
sprawę, że wszyscy zgromadzeni teraz w Pokoju Wspólnym Gryfoni słuchają uważnie
każdego wypowiedzianego przez nich słowa, żeby za niecałą godzinę cały zamek
wiedział już o ich kolejnej kłótni, to nie miał najmniejszego zamiaru odejść
teraz z podkulonym ogonem. Wręcz przeciwnie. Miał ogromną ochotę wygarnąć Lily
wszystko, co gromadziło się w nich przez ostatnie lata. Cały gniew i
frustrację.
– Błagam cie – zaśmiał się
kpiąco. – Widzę co próbujesz zrobić i od razu mówię ci, że nic to nie da. Próbujesz
zwalić całą winę na mnie, co zresztą robisz za każdym cholernym razem kiedy
tylko nadarzy się okazja, żeby tylko nie widzieć, że to w tobie tak naprawdę
tkwi cały problem. Jesteś zapatrzoną w sobie egoistką, która wszystko co widzi
to czubek swojego własnego nosa i nie przejmuje się tym, że może kogoś zranić
swoim zachowaniem!
Zeszła kilka schodów i stanęła
tuż przed nim.
– Mówisz teraz o sobie? –
zaśmiała się gorzko. – Biedny James, czuje się niekochany i niedoceniany, bo
ktoś w końcu odważył się mu powiedzieć jak tak naprawdę się zachowuje. Czyli
jak niedojrzały dzieciak, który tylko lata za ta idiotyczną piłką, mierzwi
sobie włosy i myśli, że przez to jest nie wiadomo kim. Że wszyscy będą składać
przed nim pokłony i bić się o pięć minut rozmowy. I tutaj grubo się mylisz! Tak
naprawdę jesteś tylko żałosnym, zapatrzonym w siebie i rozpieszczonym dupkiem,
który ma pod łóżkiem całą listę dziewczyn, które udało mu się zaliczyć!
Posunąłeś się nawet do tego, że wykorzystałeś McKinnon, żeby tylko wzbudzić
moją zazdrość! Nie sądzisz, że to było poniżej twojej godności? Oczywiście
zakładając, że w ogóle takową posiadasz, co jest bardzo wątpiące. Przykro mi,
ale prawda boli.
– Ile razy ci powtarzałem, że nic
Marlenie nie zrobiłem?! To ona wrobiła mnie! I to ja niby zachowuje się
niedojrzale?! Patrzcie tylko! No kto by pomyślał! – krzyknął. – To ja nie
potrafię przyznać się do błędu, zamiast spokojnie porozmawiać tylko się drę i
wrzeszczę i nie ma nawet mowy, żebym zamiast rozstawiać wszystkich po kątach i
pokazywać, że wszyscy dookoła są za głupi, żeby zbliżać się do mnie na krok, po
prostu przemyślał swoje zachowanie! Ale fakt! Zapomniałem, że mam zbyt wielką
dumę i ego wielkości tego zamku i zamiast przyznać się do błędu i przeprosić,
obracał kota ogonem i zwalał całą winę na innych!
Zmrużyła oczy i założyła ręce na
piersiach w wyzywającym geście.
– Dlaczego wcześniej nie byłeś na
tyle odważny, żeby mi to wszystko powiedzieć, co? Nagle przestałeś się bać, że
po tym staniesz się dla mnie kimś jeszcze mniej ważnym? Chociaż to już raczej
nie jest możliwe…
– Nie mówiłem ci tego, bo miałem
jeszcze nadzieję, że może w końcu coś się w tobie zmieni i zrozumiesz wreszcie,
że jesteś do mnie po prostu uprzedzona. Ale teraz dopiero widzę, że chyba nie
mam na co liczyć, bo już zawsze pozostaniesz taką samą zapatrzoną w siebie
egoistką, która zamiast patrzeć najpierw na siebie, czepia się tylko innych.
Pokręciła głową.
– Jesteś po prostu żałosny.
Odwróciła się i ruszyła w głąb
schodów.
– Przynajmniej nie rzucam słów na
wiatr! – krzyknął jeszcze, zanim drzwi od sypialni zatrzasnęły się z hukiem.
– No i na co się tak gapicie?! –
warknął do grupki piątoklasistów, którzy uważnie obserwowali każdy jego ruch.
~ ~ ~
Stała przez chwilę w miejscu i
patrzyła na chłopaka, który z każdą sekundą coraz bardziej się od niej oddalał.
Po niespełna minucie otrząsnęła się jednak z zamyślenia i ruszyła w stronę
szkolnej biblioteki. Takie zachowanie trwało już prawie dwa tygodnie i nic jak
na razie nie wskazywało na to, że cokolwiek miało się w jakimś stopniu zmienić.
W ciągu sześciu poprzednich lat jakie spędzili w Hogwarcie, kłócili się tyle
razy, że najlepszy matematyk miałby problem, żeby je wszystkie razem zliczyć.
Ale ich ostatnia ostra wymiana zdań była zupełnie inna od poprzednich. Lily
chyba pierwszy raz usłyszała co tak naprawdę Jamesa o niej sądzi i co leżało mu
na sercu przez cały ten czas. Zwykle wyglądało to tak, że ona wygarniała mu w
twarz co myśli, on robił sobie z tego żarty, a ona mając już dość przebywania z
nim w tym samym pomieszczeniu po prostu odchodziła jeszcze bardziej
zbulwersowana niż na początku. Ten schemat powielał się już setki razy, więc
nic dziwnego, że teraz oboje znaleźli się w zupełnie odmiennej sytuacji. Sytuacji,
która wcale nie przypadła Lily do gustu.
Za żadne skarby świata nie
powiedziałaby tego na głos, ale musiała przyznać, że zabolało ją to, co wtedy
usłyszała z ust chłopaka. Po raz pierwszy ktoś skierował w jej stronę tyle
oskarżeń i dopiero wtedy zrozumiała to, jak James musiał się czuć przez te
wszystkie lata, kiedy to on był na jej miejscu i wysłuchiwał jej niekończących
się tyrad. Kiedy tamtego dnia zatrzasnęła za sobą drzwi od dormitorium, dotarły
do niej wszystkie zarzuty i zaczęła się zastanawiać, czy są one choćby w jakimś
stopniu słuszne. Czy to naprawdę było możliwe, że to wszystko było prawdą? Że
była hipokrytką, która zarzuca mu coś, co sama robi? Wnioski, do których doszła
sprawiły, że musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów.
Jednak to nie było wszystko.
Dzięki tej kłótni wydarzyła się jeszcze jedna rzecz. Otóż Lily zobaczyła w nim
coś, czego w życiu nie spodziewała się zobaczyć. Normalnego chłopaka. Nie
zapatrzonego w siebie Pottera, który ciągle się popisuje, ale Jamesa, który ma
uczucia takie jak każdy inny człowiek. Wiedziała, że nie było to zbytnio
odkrywcze, ale mocno to nią wstrząsnęło.
Po mniej więcej tygodniu dotarła
do niej również kolejna rzecz, do której nie przyznałaby się nawet, gdyby ktoś
ją torturował zaklęciem niewybaczalnym. Przez poprzednie dwa lata tak bardzo
przywykła to tego, że jest obiektem niekończącego się zainteresowania Jamesa
Pottera, że teraz, gdy nagle się od tego uwolniła, zaczęło jej tego w jakimś
małym stopniu brakować. Skończyły się próby podrywu i zaczepki, na które wręcz
uwielbiała odpowiadać. Nie było sarkastycznych wymian zdań w Wielkiej Sali.
Jednym słowem, jej życie z dnia na dzień stało się po prostu nudne.
Nie byłą idiotką. Doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że powinna go przeprosić i przyznać się do błędu.
Ale niestety co do jednej rzeczy, James w zupełności miał rację. Jej duma jej
na to nie pozwalała. Nie potrafiła zdobyć się na to, żeby wypowiedzieć to jedno
słowo i dać mu satysfakcję z tego, że miał rację.
~ ~ ~
– Musimy pogadać.
Loraine aż podskoczyła. Syriusz
stał zaraz obok drzwi klasy od Historii Magii i najwyraźniej czekał na nią już
od jakiegoś czasu. Popatrzyła na niego i po chwili lekko kiwnęła głową. Ich
relacje dalej nie miały się najlepiej. Co prawda oboje próbowali zachowywać się
jakby nic się nie stało, ale średnio im to wychodziło i kończyło zazwyczaj na
sztucznych uśmiechach i marnych próbach swobodnej rozmowy. Dla obojga z nich
było to niezmiernie męczące, ale żadne jak do tej pory nie odważyło się jeszcze
poruszyć tematu ich pocałunku, mimo, że wiedzieli, że to jest to, co należy w
tej sytuacji zrobić.
Ruszyła za nim wzdłuż korytarza,
a po chwili znaleźli się już w jakiejś opuszczonej klasie za rogiem.
– Oboje doskonale wiemy, że to
nie może już dłużej trwać – powiedział Black jak tylko zamknął za sobą drzwi.
Pokiwała głową, bo zgadzała się z
tym całkowicie.
– Myślę, że najlepiej będzie jak
postawimy raz a dobrze sprawę jasno i będziemy w końcu mogli normalnie
funkcjonować.
Dziewczyna odetchnęła z taką
ulgą, jakby pragnęła to zrobić już od bardzo długiego czasu. Dopiero teraz,
kiedy jej mięśnie się rozluźniły, zauważyła jak bardzo była spięta odkąd
spotkała go pod klasą profesor McGonagall.
– Wreszcie… Możesz zacząć.
Parsknął śmiechem.
– Dziękuję za pozwolenie. Nie
śmiałbym się nawet bez niego odezwać.
Zaśmiała się. Nie mogła nawet
opisać, jak bardzo brakowało jej jego sarkazmu.
– No więc jesteś
moją najlepszą przyjaciółką Mer. A tamta chwila nieuwagi, pocałunek czy jak
inaczej chcesz to sobie jeszcze nazwać, w żadnym stopniu tego nie zmieniła.
Przynajmniej jeśli chodzi o mnie... Nie mogę się już dłużej zachowywać się tak
sztucznie, więc błagam cię miejmy to już z głowy, bo muszę powiedzieć ci co
wymyśliliśmy dzisiaj rano z chłopakami…
Loraine nie
wiedziała co powiedzieć, bo wszytko co przychodziło jej do głowy padło przed
sekundą z ust Syriusza. Zamiast tego po prostu podeszła do niego i zarzuciła mu
ręce na szyję. Przytuliła się do niego mocno i poczuła jak cały stres
nagromadzony w niej przez ostatnie tygodnie nagle się ulatnia. Po chwili jednak
odsunęła się i spojrzała na niego spod przymrużonych oczu.
– Ile razy już
ci mówiłam, że masz przestać palić te cholerne fajki?
– A ile razy ci
odpowiadałem, że to się nie stanie póki nie przestaniesz mnie wkurzać i nie będę
musiał jakoś tego odreagować?
Przewróciła
tylko oczami.
– Czyli mam
rozumieć, że właśnie zakończyliśmy to całe nieporozumienie i w końcu zaczniemy
znowu normalnie funkcjonować?
Pokiwała głową z
szerokim uśmiechem od ucha do ucha.
– Nie mogłam się
już doczekać aż się o to zapytasz... Bo już zaczynało mi się powoli nudzić.
– Czy ty właśnie
przyznałaś, że życie beze mnie jest szare, nudne i bezwartościowe? No proszę...
A już myślałem, że nigdy się nie doczekam tych słów.
– Ty już tak
sobie nie schlebiaj Black. Lepiej zacznij gadać co to za wspaniały kawał
wymyśliliście tym razem…
Przewrócił
oczami i westchnął teatralnie.
– Jak zwykle
cierpliwa... No ale dobra. Powiem ci, bo to jest po prostu najlepszy żart jaki
ktokolwiek kiedykolwiek wymyślił. A ty będziesz nawet mogła wziąć w nim udział!
– Och, naprawdę?
Jakiś ty łaskawy! Czym ja sobie zasłużyłam na taki zaszczyt? – spytała
sarkastycznie.
Syriusz nie
odpowiedział tylko patrzył na nią z szerokim uśmiechem przez kilkanaście
sekund.
– Naprawdę mi
ciebie brakowało Mer...
Odwzajemniła
uśmiech.
– Mi ciebie też
– odpowiedziała zgodnie z prawdą. – A teraz przestań już owijać w bawełnę i
zacznij gadać.
~ ~ ~
Dorcas wyszła z Wielkiej Sali z
Danielem u swego boku i razem ruszyli w stronę schodów na pierwsze piętro.
Przez ostatnie tygodnie ta dwójka zdążyła bardzo się do siebie zbliżyć. Bardzo
dużo rozmawiali. O wszystkim. Dorcas była niezmiernie szczęśliwa, że znalazła
kogoś, z kim mogła szczerze porozmawiać o tym, co czuje w związku z całą tą
sytuacją z Alice. W końcu nie musiała przed wszystkimi tego ukrywać i mogła się
komuś wygadać. Bardzo jej ulżyło, kiedy Dan nie zaczął jej osądzać ani nie
oceniać, tylko robił wszystko, żeby ją zrozumieć i wesprzeć. Nigdy nie sądziła,
że znajdzie takie wsparcie w kimś, kogo tak naprawdę poznała niecały miesiąc
wcześniej. Czuła się przy nim swobodnie i wiedziała, że może mu powiedzieć o
wszystkim. Była wdzięczna, że po tych wszystkich okropnych rzeczach, które
powitały ją w tym roku szkolnym, na jej drodze stanął ten chłopak. Odnalazła w
nim przyjaciela i możliwe nawet, że czuła do niego coś więcej.
– Alice dała o sobie dzisiaj
znać?
Jego troska sprawiała, że jej
serce za każdym razem zalewała fala ciepła.
– Odkąd tylko powiedziałam ci o
tej groźbie zadajesz mi to pytanie każdego dnia… Jesteś pierwszą osobą, której
bym powiedziała, gdyby cokolwiek się wydarzyło – posłała mu ciepły uśmiech.
– Myślę, że ona chciała cię po
prostu tak wystraszyć, żebyś dała jej spokój… Skoro to co mówiłaś o jej
współpracy z Czarnym Panem jest prawdą, to przypuszczam, że ma ważniejsze
rzeczy na głowie niż zemsta na tobie i to jeszcze za coś, co wydarzyło się tak
dawno temu.
Westchnęła.
– Chciałabym być tego tak pewna
jak ty… Ale myślę, że Alice nie jest kimś kto rzuca słowa na wiatr. Pozostaje
mi więc chyba tylko czekać i przekonać się czy mam w tej sprawie rację…
Dan przystanął na jednym ze
schodków i spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami, w których czaiło się
zmartwienie.
– Wiesz co o tym myślę, Dor. Nie
powinnaś tak bardzo się tym wszystkim przejmować. Ona już nie jest tą samą
osobą, niezależnie od tego jak bardzo byś tego chciała. Im szybciej uda ci się
z tym pogodzić, tym szybciej będziesz mogła wrócić do normalnego życia. Nie
możesz w nieskończoność za nią chodzić i próbować odnaleźć w niej swoją
siostrę, bo jej już od dawna tam nie ma. Wiem, że łatwo mi to mówić, bo nie
jestem w twojej sytuacji, ale uwierz mi, że staram ci się tylko pomóc… Czasami
trzeba po prostu pozwolić komuś odejść. Ty pozwoliłaś odejść Rosalie dawno temu
i myślę, że powinnaś się tego trzymać…
Pokiwała głową, bo w głębi duszy wiedziała,
że chłopak ma w tej kwestii rację. Powinna odpuścić.
– Myślę, że nadszedł już na to
odpowiedni czas… – powiedziała szeptem. – Ale najpierw muszę porozmawiać z nią po
raz ostatni.
Wspięła się na palce i pocałowała
go delikatnie w policzek.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się i zbiegła ze schodów
w kierunku Wielkiej Sali.
~
~ ~
Lekcje dzisiejszego dnia dobiegły
już końca, więc Mary postanowiła się trochę zrelaksować. Weszła do swojego już
nie tak bardzo nowego dormitorium, odłożyła torbę, a sama rzuciła się na łóżko.
Chwyciła książkę leżącą na samej górze wieży znajdującej się na jej szafce
nocnej i otworzyła ją na zaznaczonej stronie. Nie potrzeba jej było dużo czasu
żeby całkowicie zatracić się w czytanym tekście. Od dawna wiedziała, że książki
są jej najlepszymi przyjaciółmi. Z drugiej strony było to dla niej jednak
trochę przykre. Nie miała nikogo, komu mogłaby się wygadać czy choćby wyżalić
ze swoich problemów. Bo jak każdy takowe posiadała. Rodzice, którzy własne
ambicje przełożyli na swoje dzieci. Siostra, która jest we wszystkim idealna.
Przerabiała to już miliony razy. A jednak musiała to wszystko w sobie tłumić.
Nie mogła liczyć na wsparcie z żadnej strony. Po cichu liczyła, że po zmianie
dormitorium i towarzystwa w jakim się obraca będzie tylko lepiej. Chyba nigdy w
swoim życiu bardziej się nie pomyliła. Co prawda dziewczyny nie były dla niej
jakoś wyjątkowo niemiłe, nie obgadywały jej za plecami, nie były wredne czy
złośliwe, ale nie zanosiło się na to, że połączy je coś więcej niż fakt, że
razem mieszkają. Ale Mary była już do tego przyzwyczajona. Przez sześć
poprzednich lat dzieliła pokój z dziewczynami, które traktowały ją jak
powietrze i nawet nie zaszczycały jej rozmową. Dlatego nie była jakoś wielce
rozczarowana sytuacją w jakiej się teraz znalazła, bo i tak była ona lepsza niż
poprzednia.
Minęły dwa tygodnie odkąd
wprowadziła się do dormitorium Lily, Dorcas i Loraine, ale do tej pory nie
udało jej się jeszcze wytłumaczyć współlokatorkom dlaczego tak właściwie to
zrobiła. Po kilku próbach zakończonych niepowodzeniem po prostu się poddała.
Była zdania, że prędzej czy później wszystko im wyjaśni i może nawet je to do
siebie zbliży? Zawsze warto jest mieć choć trochę nadziei.
Po mniej więcej pół godziny
drewniane drzwi się otworzyły i do pomieszczenie weszła Lily, która była równie
zamyślona co przez ostatnie kilkanaście dni. Mary zamknęła czytaną książkę. Nie
miała pojęcia dlaczego, ale pomyślała, że powinna spróbować jeszcze raz.
Zaczerpnęła powietrza do płuc.
– Lily? – zaczęła nieśmiało.
– Hmmm? – mruknęła rudowłosa nie
odwracając się nawet, tylko ściągając z siebie bordowy mundurek szkolny.
– Masz teraz trochę czasu?
– Coś się znajdzie –
odpowiedziała dalej na nią nie patrząc. – Chcesz o czymś pogadać? Mary zaczęła
wykręcać sobie palce u dłoni.
– W zasadzie chciałam powiedzieć
ci o tym już dawno, ale nigdy jakoś nie było dobrej okazji…
Tym zdaniem przykuła uwagę Evans
na tyle, że ta w końcu zaszczyciła ją spojrzeniem swoich zielonych, zmrużonych
oczu.
– Powinnam zacząć się martwić?
– Myślę, że zdecydujesz sama po
tym, jak o wszystkim ci opowiem…
Lily podeszła do łóżka Dorcas,
które znajdowało się dokładnie naprzeciwko łóżka blondynki i przysiadła na jego
końcu.
– W takim razie zamieniam się w
słuch.
Mary spojrzała na swoje dłonie.
Od czego by tu zacząć?
– Wszystko sprowadza się do
pytania, dlaczego tak nagle wprowadziłam się do waszego dormitorium…
Lily uniosła pytająco brwi. Nie
lubiła zbędnego przedłużania.
– Zgaduję, że nie wiesz z kim
mieszkałam wcześniej, prawda? – Evans pokręciła przecząco głową, a Macdonald westchnęła
ciężko. – Czy nazwisko McKinnon cokolwiek ci mówi? – oczy Lily się zwęziły, co
Mary uznała za wystarczającą odpowiedź na swoje pytanie. – Tak właśnie
myślałam… Tak więc Marlena i kilka jej służek były moim towarzystwem przez
sześć poprzednich lat. Jakoś to wytrzymywałam, bo starałam się nie mieć z nimi
za wiele do czynienia. Chociaż musze przyznać, że dzielenie łazienki z kimś,
kto potrafi siedzieć w niej godzinami tylko po to żeby być absolutnie pewnym,
że kreska na jednym oku jest idealnym odzwierciedleniem tej na drugim jest
bardzo męczące…
Macdonald aż wzdrygnęła się na
samo wspomnienie tych wszystkich razy, kiedy zmuszona była iść na lekcje nie
uczesana, bo drzwi łazienki były wiecznie zamknięte.
– Do rzeczy. Nie chce mi się
wierzyć, że nagle zaczął ci przeszkadzać brak czasu na prysznic…
– Racja. – Mary powiedziała
rzeczowym tonem. – Tak więc jakoś je znosiłam i nie wchodziłam z nimi w żadne
konflikty, ale po powrocie w tym roku zaczęły już przechodzić same siebie.
Szczególnie Marlena. Wymyśliła sobie plan, dzięki któremu chciała raz na dobre
zdobyć Jamesa…
Lily natychmiastowo spięła się na
dźwięk imienia Pottera. Puzzle w jej głowie zaczęły się pomału układać.
– Po tym, jak James rzucił ją pod
koniec wakacji i na dodatek całował się z tobą na imprezie, Marlena… –
przerwała, bo zobaczyła zaskoczenie wymalowane na twarzy rudowłosej. – Kiedy
mieszkasz z kimś takim jak Marlena, wiesz naprawdę dużo rzeczy mimo, że o
niektórych z nich wolałabyś nie mieć zielonego pojęcia – wyjaśniła. – Ale idąc
dalej… Marlena strasznie się wtedy zdenerwowała i jej mózg zaczął pracować… W
pociągu do Hogwartu wrobiła go w udawanie ich związku. Wymyśliła jakiś powód,
dla którego jest jej to potrzebne, a żeby go przekonać powiedziała mu, że
dzięki temu ty będziesz o niego zazdrosna. A jako, że każdy wie, jak bardzo
James jest w tobie zakochany, zgodził się na taki układ. Po kilku dniach zdał
sobie jednak sprawę z tego, że Marlena tak naprawdę wcale nie chciała mu pomóc
w zdobyciu ciebie, tylko chciała go z powrotem dla siebie i się opamiętał.
Rzucił ją mówiąc, że nie chce mieć z nią nic wspólnego, a to przelało czarę dla
Marleny. Nie musiała czekać długo na swoją zemstę, bo już następnego dnia
przyleciała prosto do ciebie i opowiedziała swoją niezwykle wiarygodną i
dopracowaną w każdym calu łzawą historyjkę o tym, jak to James ją wykorzystał… Dzięki
temu w końcu zdałam sobie sprawę, że nie mogę mieszkać pod jednym dachem z
kimś, kto jest aż tak fałszywy, zakłamany i podstępny. Jak to mówią „z kim
przystajesz takim się stajesz”, a ja naprawdę chciałam tego uniknąć…
Zamilkła i przyjrzała się Lily.
Jej towarzyszka wyglądała tak, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody.
Nie mogła uwierzyć w to, co przed kilkoma sekundami usłyszała. Gdyby wierzyć w
to, co właśnie powiedziała jej Mary, a szczerze mówiąc nie widziała żadnego
powodu, dla którego miałaby ona kłamać, to James przez cały ten czas mówił jej
prawdę. On nie wykorzystał Marleny. To Marlena wykorzystała jego. Miał rację. A
ona mu nie uwierzyła. Dotarło do niej, że sytuacja z McKinnon była jednym z jej
argumentów podczas ich ostatniej kłótni. Co jeżeli reszta była tak samo błędna?
Zamknęła oczy i odetchnęła
głęboko kilka razy. Nie mogła usiedzieć w miejscu więc wstała i ruszyła w
kierunku drzwi, którymi weszła kilkanaście minut wcześniej. Złapała za klamkę,
ale jej nie nacisnęła. Odwróciła się i spojrzała na Mary, która siedziała w tym
samym miejscu i patrzyła na nią spokojnie. Nagle poczuła się wyjątkowo
okropnie. Zdała sobie sprawę z tego, jak niemiło traktowała Macdonald podczas,
gdy ona nie była niczemu winna. Chciała się tylko uwolnić z toksycznego
towarzystwa, w jakim trafiło jej się przebywać przez tak długi czas. Nie mogła
jej za to winić. Ani też za to, że powiedziała jej prawdę dopiero teraz, bo
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że umiejętnie zbywała ją za każdym razem,
jak ta tylko chciała zacząć rozmowę. Kolejny raz tego dnia uderzyła ją myśl, że
James miał rację.
Odetchnęła jeszcze raz i wysiliła
się na skromnych rozmiarów uśmiech skierowany w stronę Mary.
– Dziękuję. Dzięki temu co
powiedziałaś, coś sobie właśnie uświadomiłam.
Blondynka odwzajemniła uśmiech.
– Do usług.
Lily ponownie odwróciła się w
kierunku drzwi i nacisnęła klamkę otwierając drzwi na oścież. Dalej jednak nie
opuściła dormitorium. Coś dalej nie dawało jej spokoju.
– Przepraszam – wyszeptała jakby
do siebie, ale Mary doskonale ją usłyszała. – Przepraszam za to, jak cię
traktowałam. Nie zasłużyłaś na to. – Popatrzyła na nią. – Obiecuję ci, że nie
będziesz drugi raz w sytuacji, kiedy jesteś niechciana w swojej własnej
sypialni.
Popatrzyła na nią i tym razem jej
uśmiech był stuprocentowo szczery. Wyszła, zamykając za sobą drzwi i
zostawiając Mary samą. Kto by pomyślał, że jest jednak szansa na zawiązanie
przyjaźni między nią a Lily… Uśmiechnęła się do siebie i wróciła do lektury.
~
~ ~
Chodziła wzdłuż korytarza przed
Wielką Salą. Widziała jak Alice wchodzi tam na kolację, więc prędzej czy
później musiała ją w końcu spotkać. Wzięła sobie do serca to, co wcześniej tego
dnia powiedział jej Daniel i postanowiła ostatni raz spróbować porozmawiać z
siostrą i ją przeprosić. Była gotowa pozwolić jej odejść, ale przed tym musiała
być absolutnie pewna, że zrobiła wszystko co w jej mocy, by ją odzyskać. Nie
miała już siły na to, żeby nieprzerwanie myśleć o tym, jak naprawić relacje
między nimi. Nie miała już siły starać się to zrobić, podczas gdy Rosalie nie
chciała mieć z nią nawet nic wspólnego. Zdała sobie sprawę z tego, że czasami
trzeba po prostu odpuścić. Pozwolić komuś odejść. Alice nie była dziewczyną
jaką zapamiętała i Dorcas musiała się z tym pogodzić. Trochę jej to zajęło, ale
w końcu dojrzała to tego, żeby dopuścić do siebie myśl, że nigdy nie będzie już
tak jak dawniej. Po tej rozmowie postara się po prostu żyć dalej. I pozwoli
Alice zrobić to samo.
Po raz kolejny obróciła się na
pięcie i już chciała ruszyć ponownie w stronę ściany, kiedy z Wielkiej Sali
wyszedł Avery, a zaraz za nim jej siostra. Stanęła w miejscu i czekała aż
podejdzie bliżej.
– Musimy porozmawiać.
Alice spojrzała na nią a na jej
twarz natychmiastowo wpłynął wyraz pogardy. Przyspieszyła korku nie
odpowiadając. Dorcas ruszyła za nią.
– Proszę cię tylko o jedną,
ostatnią rozmowę. Potem dam ci spokój. Będziesz mogła robić co tylko sobie
chcesz i z kimkolwiek chcesz. Nawet jeżeli jest to Voldemort. Nie będę się do
tego mieszać.
Blondynka odwróciła się do niej i
zmierzyła ją nieufnym spojrzeniem spod przymrużonych oczu. Potem podeszła do
pierwszych drzwi, które znajdowały się po jej prawej stronie i weszła do
środka. Dorcas nie potrzebowała większego zaproszenia. Ruszyła w ślady siostry
i zamknęła za sobą drzwi. Alice stała z założonymi rękami kilka metrów od niej
i patrzyła na nią wyczekująco.
– Masz dwie minuty i nie chcę cię
więcej widzieć.
Dorcas wypuściła powietrzem.
– Chciałam ci tylko powiedzieć,
że bardzo cię przepraszam. Przepraszam cię za to, że osiem lat temu razem z
rodzicami nie zrobiliśmy więcej żeby cię odnaleźć. I jeżeli nie chcesz mi
powiedzieć co się z tobą wtedy stało, zrozumiem to. Przepraszam cię za to, że o
tobie zapomniałam i żyłam normalnym życiem tak, jakbym nigdy nie miała siostry.
Przepraszam cię za wszystko, Rosie… – w jej oczach pojawiły się łzy, których
nie mogła kontrolować.
Nie wiedziała czego się
spodziewała. Może tego, że zobaczy w jej oczach coś, co da jej jeszcze odrobinę
nadziei? Że słowo przepraszam cokolwiek między nimi zmieni? Że Alice wszystko
jej wyjaśni? Cokolwiek by to było, na pewno nie było tym, co w tym momencie
zobaczyła. Wściekłość jakiej nigdy dotąd nie widziała. Alice podeszła do niej
bliżej.
– Myślisz, że jak raz się
rozpłaczesz i przeprosisz, to nagle rzucę ci się w ramiona i znowu będziemy
siostrzyczkami, które wskoczyłyby za siebie w ogień?! Naprawdę jesteś aż taka
naiwna?! – wydawała się być tym faktem niezwykle zaskoczona. – Zrozum w końcu,
że dla mnie nie istniejesz – wycedziła przez zęby. – Skończyłam z tobą lata
temu. Jesteś dla mnie po prostu nikim i nic już tego nie zmieni.
Alice wyciągnęła różdżkę z
kieszeni szaty, a Dorcas widząc to automatycznie cofnęła się o krok. Clark
wystawiła rękę przed siebie i wymierzyła w siostrę.
– Rosalie…
Tylko tyle zdążyła powiedzieć
zanim jej ciałem wstrząsnął tak wielki ból, jakiego nie zaznała jeszcze nigdy w
całym swoim życiu. Upadła na zimną, kamienną posadzkę, a kolejne fale
cierpienia zalewały ją od środka. Próbowała zwinąć się w kłębek, żeby choć trochę
sobie ulżyć, ale nie była w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Wszystko
o czym mogła teraz myśleć to ból, który wypełniał ją całą. Od palców u stóp, aż
po same końcówki włosów.
I wtedy wszystko ustało.
Oddychała szybko, walcząc o każdy, najmniejszy oddech, a jej ciało oblały zimne
poty. Po chwili poczuła zimną dłoń na swoim nadgarstku, ale nie miała
wystarczająco siły, żeby choćby nią poruszyć. Końcówka różdżki wbiła się w jej
skórę, a ból powrócił. Czuła się jakby ktoś nacinał jej rękę najostrzejszym
ostrzem jakie ktoś kiedykolwiek wyprodukował. Kiedy po kilku minutach i to się
skończyło, Dorcas poczuła, że przez ból jaki przed chwilą doświadczyła, zaczyna
powoli tracić przytomność.
– Może teraz w końcu do ciebie
dotrze, że Rosalie Meadowes już dawno przestała istnieć – warknęła Alice.
Głowa Dorcas opadła bezwładnie na
podłogę, a ostatnie co ujrzała przed oczami zanim pojawiła się ciemność, to
ociekający krwią napis „ALICE” na swoim przedramieniu.
___________________
Witajcie ponownie po tak długiej przerwie!
Nie jestem w stanie nawet wyrazić tego, jak bardzo jest mi przykro, że Was zawiodłam. Musicie wiedzieć, że bardzo Was za to przepraszam i mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie!
Rozdział pojawił się z ogromnym opóźnieniem, ale pojawił się tak, jak obiecałam. I następne też będą się pojawiać, mimo, że na pewno nie w odstępach dwóch tygodni... Niestety, mimo, że bardzo bym tego chciała :/
Mam jednak nadzieję, że nie zraziłam Was do tego opowiadania tym długim czasem oczekiwania, i że rozdział przypadnie Was do gustu. W ostatnich dniach spięłam się w sobie i bardzo zmotywowałam i napisałam ponad połowę, więc śmiało mogę uznać to za niezły czas :)
Jak zwykle z niecierpliwością oczekuję na wasze komentarze, i mam nadzieję, że opinię zostawi każdy, kto przeczytał! :)
Pozdrawiam Was serdecznie już w nowym roku! :*
Veriatte
No wreszcie! Tak długo czekałam! Pierwsza :D
OdpowiedzUsuńW końcu jest rozdział. Nie mogłam się go już doczekać. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się niezmiernie, że Black pogodził się z Loraine. Moment kłótni Jamesa i Lily była bardzo ciekawa, w końcu powiedzieli sobie wszystko i Lily może w końcu zrozumie, ze kocha Jamesa. Martwi mnie tylko Dorcas, a ją najbardziej polubiłam, muszę przyznać, że nie ma łatwego życia, mam nadzieję, że nie odpuści Alice tak jak radzi jej ten Daniel, musi o nią walczyć i dowiedzieć się co knuje Voldemort.
Jestem strasznie ciekawa co wymyślił Black, co knuje Voldemoort, bo w ostatnim rozdziale nic na końcu się nie wyjaśniło tylko jeszcze bardziej się zastanawiam o co może w tym wszystkim chodzić, i co Lily w końcu zrozumiała i zrobi z Jamesem.
PS: Przepraszam za wszystkie błędy.
Pozdrawiam :D
Życzę weny i czekam na next
Cześć!
OdpowiedzUsuńNo nareszcie! Nie można robić takich przerw, czuj się oficjalnie potępiona :p
Jeeej, pomysł z Eliksirem Wielosokowym jest upiorny. I bardzo oryginalny, więc jestem zachwycona.
Kłótnia Lily i Jamesa bardzo mi się podobała. To znaczy nie lubię jak się kłócą, ale ta scena wyszła Ci bardzo naturalnie i przekonująco. Dobrze, że James w końcu zdecydował się skrytykować Lily, bo przecież nawet jego cierpliwość musi mieć granice.
Cóż, po "musimy pogadać" Syriusza spodziewałam się poważnej rozmowy, a nie jednego zdania, po którym nagle wyparowało całe napięcie. Nie wiem, czy podoba mi się takie rozwiązanie, bo mógłby być z tego całkiem uroczy romans :)
Biedna Mary! Bardzo mi jej szkoda, dlatego cieszę się, że odważyła się opowiedzieć Lily, co właściwie skłoniło ją do zmiany dormitorium. A że miało to efekt uboczny dotyczący Jamesa, tym lepiej :)
Jeeej, Dorcas się doigrała. Nie spodziewałam się, żeby zwykłe "przepraszam" mogło zmiękczyć Alice na tym etapie, ale też nie podejrzewałam, że posunie się do fizycznego skrzywdzenia siostry. Mam nadzieję, że Daniel skopie jej tyłek!
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Hej, kochana!
OdpowiedzUsuńFaktycznie, trochę się naczekałam na ten rozdział, ale w sumie dość szybko to zleciało. Dopiero teraz znalazłam wolną chwilę do przeczytania go, bo akurat mam ferie :)
No i tak. Mam nadzieję, że niczego nie pominę i nie zapomnę o niczym, bo było jak zwykle dużo wątków ^^
Od początku: jestem bardzo ciekawa, jaki to "epicki" dowcip szykuje Syriusz. Nie mam pojęcia, co on chce zrobić z tym eliksirem wielosokowym i już nie mogę się doczekać, aż się tego dowiem. Na razie jednak nic mi nie przychodzi do głowy.
Dalej. Ta kłótnia Lily i Jamesa wyszła super. Kiedy przeczytałam, że Evans wymiguje się od tej wygranej randki, wkurzyłam się prawie tak samo jak Jimmy. I jeszcze zaczęła mu robić wyrzuty. Tutaj całym sercem stałam po stronie Pottera, bo w tym co mówił miał 100 procent racji. Przynajmniej powiedział jej wszystko, co myśli i skłoniło ją to do jakichś refleksji.
Cieszę się, że Syriusz i Loraine wszystko już sobie wyjaśnili i jest między nimi okej. Są wspaniałymi przyjaciółmi i szkoda byłoby to zaprzepaścić. Tutaj znowu nie dowiedziałam się nic nowego o jego planie, ale pobudziłaś moją ciekawość :)
Dorcas i Daniel. Myślę, że byliby całkiem uroczą parą. On się tak o nią martwi i jest taki kochany. ♡♡♡ Ciekawa jestem, jak dalej się potoczy ich relacja.
I Mary. Tak właśnie podejrzewałam, że to ma coś wspólnego z Jamesem i Marleną. Jeju, szkoda mi jej, ale mam nadzieję, że teraz Lily będzie ją lepiej traktowała, bo faktycznie była dla niej okropna. Dobrze, że Mary jej wszystko opowiedziała, bo może Evans przeprosi Jamesa. O ile jej duma jej na to pozwoli. Liczę na to, że jakoś się pogodzą i może Lily zaproponuje mu tę zaległą randkę :)
I na koniec rozmowa Dor z Alice. O, Merlinie. Ona już naprawdę chyba nie ma żadnych uczuć, skoro tak potraktowała własną siostrę. Albo po prostu je dobrze maskuje. W każdym razie, nie spodziewałam się, że mogłaby zrobić krzywdę Dorcas.
Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy, więc czekam cierpliwie na następny rozdział :)
Dodam jeszcze, że w wyrażeniu "mimo że" przed że nie daje się przecinka, bo wyłapałam ten błąd tutaj kilkakrotnie.
To chyba tyle. Pozdrawiam gorąco i życzę weny do pisania tak dobrych rozdziałów jak ten.
Całusy,
Optimist
kiedy rozdział?
OdpowiedzUsuń