Dla wszystkich, którzy czekali - po raz kolejny!
22 wrzesień
Pani Pomfrey zmieniała bandaż na
przedramieniu Dorcas, a Syriusz zaczął nerwowo ruszać nogą. Oparł złączone ręce
na kolanach i spojrzał w ziemię.
– Straciła dużo krwi. – spojrzał
w górę gdy usłyszał głos pielęgniarki. – Może chwilę potrwać zanim odzyska
przytomność, ale wszystko z nią w porządku. Niech się pan przestanie już tak
bardzo martwić o swoją dziewczynę panie Black – powiedziała uspokajającym
tonem. – Wiem o czym mówię – zapewniła.
– Ona nie jest moją…
Ale kobieta już odeszła
uśmiechając się do siebie pod nosem. Syriusz odetchnął tylko z ulgą i spojrzał
na siedzącą po przeciwnej stronie białego, szpitalnego łóżka Lily. Dziewczyna
przygryzała wargę i bez mrugnięcia okiem wpatrywała się w Dorcas. Trwali tak
już od prawie godziny i jak na razie nie zapowiadało się, że brunetka wybudzi
się w najbliższym czasie. Mimo, że słowa Pani Pomfrey trochę ich uspokoiły, to
czekanie dobijało ich bardziej.
Black po raz kolejny zaczął
odtwarzać w głowie wydarzenia, które miały miejsce stosukowo niedawno, ale
które wydawały się być całe wieki temu. Do tej chwili nie miał bladego pojęcia
co podkusiło go, żeby wtedy spojrzeć na Mapę Huncwotów, ale jeszcze nigdy nie
był tak bardzo wdzięczny swojemu przeczuciu. Gdy tylko zobaczył czarną kropkę z
podpisem „Alice Clark” tuż obok Dorcas, wiedział już, że coś jest nie tak. Sam
fakt, że były same w opuszczonej klasie był podejrzany, ale dopiero gdy
Ślizgonka opuściła pomieszczenie a Meadowes zastygła w miejscu bez ruchu,
zerwał się ze swojego łóżka w wieży Gryffindoru i skierował swoje kroki na
parter. To, co zobaczył gdy dotarł już na miejsce spowodowało, że musiał na
chwilę przystanąć, a jego serce przyspieszyło. Dorcas leżała bezwładnie na
kamiennej posadzce a z jej wyciągniętej przed siebie ręki spływała strużka krwi
tworząc już obok niewielkich rozmiarów kałużę. Po kilku sekundach wyrwał się z paraliżującego
szoku i podbiegł do dziewczyny sprawdzając czy oddycha. Odetchnął z ulgą na
widok jej unoszącej się pomału klatki piersiowej, a wtedy jego wzrok padł na
przedramię Dorcas. Pokręcił tylko głową i podniósł dziewczynę z podłogi nie
mając teraz czasu na zastanawianie się co tutaj zaszło.
– Powiedz mi jeszcze raz co się
stało.
Westchnął tylko i pokręcił głową.
– Mówiłem ci to już jakieś tysiąc
razy.
– Wiem. Ale wolę usłyszeć to po
raz tysiąc pierwszy niż siedzieć tu bezczynnie bez słowa nie mogąc nic poradzić
na to, że moja przyjaciółka leży nieprzytomna bo została zaatakowana.
W jej głosie czaiła się
desperacja, a oczy się zaszkliły, więc uznał, że to wcale nie jest taki głupi
pomysł.
– Wracałem z kolacji i
zobaczyłem, że drzwi od starej klasy zaklęć są uchylone, więc postanowiłem to
sprawdzić. Dalej jestem wdzięczny temu, że moja huncwocka ciekawość kazała mi
to zrobić, bo naprawdę wolę nie myśleć co by się stało gdyby nikt jej tam nie
znalazł… No więc wszedłem tam i zobaczyłem Dorcas leżącą bez ruchu na podłodze.
Na ręce miała wycięte imię Alice, z którego ciągle leciała krew więc
zatamowałem krwawienie kawałkiem szaty i przyniosłem ją tutaj. Resztę już
znasz.
Lily pokiwała głową i ponownie
spojrzała na Meadowes.
– Dlaczego ona… Alice… Dlaczego
ona to zrobiła?
– Też chciałbym to wiedzieć. Ale
się dowiem. Jeżeli nie od Dorcas to od niej samej.
W tym momencie drzwi Skrzydła
Szpitalnego otworzyły się, a do pomieszczenia wpadła zadyszana Loraine.
Zatrzasnęła za sobą drewniane wrota ignorując ostrzegawcze spojrzenie pani
Pomfrey, która podawała właśnie eliksir na zrost kości jednemu z graczy quidditcha
w odległym kącie.
– Co się stało? – wydyszała kiedy
tylko znalazła się w zasięgu słuchu swoich przyjaciół.
– Alice Clark ją zaatakowała. Nie
wiemy o co poszło, ale wycięła ostrzem swoje imię na ręce Dor. Jeszcze nie
odzyskała przytomności – streściła Lily nie mając siły wchodzić w szczegóły.
Loraine przeniosła swoje
spojrzenie na Syriusza.
– Ty ją znalazłeś?
Pokiwał głową.
– Skąd wiedziałeś?
Posłał jej znaczące spojrzenie, a
ona od razu zrozumiała. Mapa.
– Powiedzmy, że szczęśliwy zbieg
okoliczności,
Nie mógł powiedzieć Evans o Mapie
Huncwotów. Nie ważne jaka była sytuacja, musiał wymyśleć jakąś przykrywkę.
Wydawało się, że poszło mu to całkiem dobrze, ale mogło to być spowodowane
przez to, że Rudowłosa nie miała nastroju do przetwarzania w głowie wszystkiego
co tylko od niego usłyszy.
Po kilku minutach ciszy, Dorcas
wydała z siebie cichy i słaby jęk, a cała trójka zgromadzona wokół jej łóżka
natychmiast odwróciła głowy w jej stronę, wyczekując z niecierpliwością. Meadowes
powoli podniosła powieki i rozejrzała się dookoła siebie z dezorientacją.
Zobaczyła wszechobecną biel i mimo, że nie była jeszcze w pełni przytomna i
świadoma, to po kilku sekundach wywnioskowała, że musi znajdować się w Skrzydle
Szpitalnym. Za nic w świecie nie mogła sobie jednak przypomnieć dlaczego tu
była.
– Co… co się stało? – wychrypiała
cicho, ale to wystarczyło, żeby wszyscy doskonale ją zrozumieli.
I wtedy sobie przypomniała. Wspomnienia
zaczęły stopniowo układać się w jej głowie w jedną całość. Rozmowa z Danielem
na schodach. Rosalie wychodząca z Wielkiej Sali. Wejście za nią do opuszczonej
klasy. Przeprosiny. Furia w oczach jej siostry. Ból ogarniający każdy,
najmniejszy nerw jej ciała. Ostrze na jej przedramieniu. Alice.
Poderwała się gwałtownie do
pozycji siedzącej i spojrzała na swoją zabandażowaną rękę. Jej oddech
przyspieszył. To się stało naprawdę. Została zaatakowana. Zaatakowana przez
własną siostrę. Zrobiło jej się słabo i poczuła, że ponownie zaczyna odpływać.
Położyła głowę na zbyt miękkiej poduszce i zamknęła oczy, starając się
uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech… Gdy po kilku minutach jej oddech
się uspokoił, a wirowanie w głowie ustało, odważyła się wreszcie spojrzeć na
zgromadzonych wokół niej przyjaciół. Patrzyli na nią z troską w oczach, a ona
zdała sobie nagle sprawę, że widzieli to, co zrobiła jej Alice.
– Dobrze się czujesz? – zapytała
Lily ze zmartwieniem.
– Zawołać pielęgniarkę?
Pokręciła głową. Doskonale
wiedziała co zaraz nastąpi. I zdecydowanie nie była na to przygotowana.
– Co się stało?
No i się zaczęło.
Loraine usiadła z jej prawej
strony i chwyciła jej dłoń, ściskając ją lekko. To był pierwszy raz kiedy
blondynka odezwała się do niej od ponad dwóch tygodni. Dorcas nie była nawet w
stanie wyrazić tego, jak bardzo brakowało jej jej melodyjnego głosu. Westchnęła.
Nie mogła już dłużej tego przed nimi ukrywać. Nie po tym co się stało.
Wystarczająco już przez to wycierpiała. Nie wiedziała jednak co ma powiedzieć.
Od czego zacząć. Westchnęła głęboko.
– Myślę, że to nie jest najlepszy
czas na tą rozmowę.
Wskazała głową na panią Pomfrey
przyglądającą im się uważnie zza szyby w swoim gabinecie i na kilku uczniów
znajdujących się w tym samym pomieszczeniu co oni. Syriusz rozejrzał się po
Skrzydle, rozumiejąc co Dorcas ma na myśli, a w następnej sekundzie jednym
krótkim ruchem różdżki zaciągnął zasłonę wokół szpitalnego łóżka Meadowes i
wymruczał pod nosem jakieś zaklęcie.
– Gotowe – powiedział. – Nikt nie może nas teraz
usłyszeć.
Dorcas poczuła narastającą w niej
panikę. To wcale nie tak miało wyglądać. Mieli dać jej spokój i wrócić do tej
rozmowy kiedy indziej. Mieli nieświadomie dać jej czas na przemyślenie tego, co
właściwie chciała im powiedzieć. Ale tak się nie stało. Byli tu i teraz,
czekając na słowa wyjaśnienia. A ona w głębi serca wiedziała, że już najwyższy
czas, żeby powiedzieć im prawdę. Całą prawdę.
Przygryzła wargę i spojrzała na
każdego z jej przyjaciół z osobna. To była ta chwila. Pokiwała głową, ale
zrobiła to bardziej do siebie niż do nich.
– Rozsiądźcie się wygodnie. To
może chwilę potrwać.
Popatrzyli po sobie, nie zdawali
sobie nawet sprawy jak bardzo wstrząśnie nimi to, co mieli za kilka sekund
usłyszeć.
Dorcas zamknęła oczy. Wdech.
Wydech. Wdech. Zebrała w sobie całą odwagę jaką miała i wypuściła powietrze z
ust. Wydech.
– Alice Clark to moja siostra –
powiedziała nie otwierając oczu.
~
~ ~
1968r., Dartford, Wielka Brytania
Sierpniowe słońce w pełni wzeszło, gdy dwie dziewczynki wybiegły ze
śmiechem z małego domku na obrzeżach miasta. Jedna za drugą zeskoczyły z dwóch
schodków prowadzących na ścieżkę, na końcu której znajdowała się furtka i
chwilę później znalazły się już daleko za nią. Nie zatrzymując się ani na
chwilę przebiegły przez szosę i skierowały się w kierunku wąskiej, polnej
dróżki prowadzącej wzdłuż lasu.
Na pierwszy rzut oka znacznie się od siebie różniły, ale mimo to były
do siebie bardzo podobne. Jedna z nich miała włosy w kolorze ciemnego brązu,
druga za to była blondynką. Lecz kiedy spojrzało się w ich oczy, nie było już
żadnych. Miały identyczne duże, brązowe tęczówki, które sprawiały wrażenie tak
szczerych, że nie sposób było im nie wierzyć.
Po kilku minutach biegu, brunetka wysunęła się na znaczne prowadzenie,
a jej siostra ze wszystkich sił starała się ją dogonić.
– Dori! Dori, zaczekaj! – krzyknęła, lecz ta była już tak daleko, że
nie mogła jej usłyszeć.
Mała Dorcas biegła przed siebie śmiejąc się wniebogłosy i nie mając
pojęcia, że jej siostra została w tyle. Zatrzymała się dopiero gdy dotarła do
potoku wypływającego z lasu i płynącego dalej w stronę miasta oddalonego o
kilka kilometrów. Spojrzała w bok, a gdy nie zobaczyła tam blondynki odwróciła
się w stronę, z której przybiegła i dostrzegła ją zmierzającą w pośpiechu w jej
kierunku. Uśmiechnęła się do niej serdecznie i zaczekała aż będzie obok.
– Przepraszam Rosie, zawsze zapominam, że jesteś troszkę wolniejsza. –
Położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się, starając dodać jej otuchy. –
Chodź, przejdziemy na drugą stronę przez naszą kładkę.
Rzeka była zbyt szeroka żeby ją przeskoczyć, więc ich tato zbudował im
na poprzednich wakacjach szeroką kładkę, po której z łatwością mogły przedostać
się na ich ulubioną polankę znajdującą się na drugim brzegu. To zdecydowanie
było ich ulubione miejsce na całym świecie. Na jednym z otaczających je drzew
miały nawet zbudowany mały domek, w którym trzymały swoje rzeczy i zabawki. Dla
Dorcas i Rosalie to miejsce wydawało się być magiczne. Wyobrażały sobie, że są
jedynymi osobami na całym świecie, które wiedzą o jego istnieniu i traktowały
je jak swoje małe królestwo. W najbliższej okolicy mieszkała tylko ich rodzina,
więc to wcale nie mijało się dużo z prawdą.
Dorcas ruszyła radosnym krokiem w stronę przejścia, ale jej siostra
złapała ją za rękę, więc przystanęła i na nią popatrzyła.
– Ja chcę spróbować…
– Rosie… Wiesz, że to się nie uda… Już próbowałyśmy. Musisz być
cierpliwa. – Starała się zabrzmieć przekonująco, jednocześnie nie chcąc jej w
żaden sposób urazić.
– Ale ja jestem gotowa – upierała się blondynka. – Ostatnio uniosłam
łyżeczkę w górę, Dori! Naprawdę! Proszę, pozwól mi spróbować. Uda mi się.
Szatynka popatrzyła na nią nie wiedząc co ma zrobić. Kiedy ostatnio
chciały spróbować nie skończyło się to dobrze, a rodzice zabronili im tego
więcej robić, póki nie będą całkowicie pewni, że mała Rosalie da radę. Ale
kiedy patrzyła jej w oczy i widziała w nich tą determinację i wiarę, nie mogła
jej odmówić.
– Dobrze – powiedziała, a na twarzy Rose pojawił się szeroki uśmiech –
Pójdę pierwsza i poczekam na ciebie.
Blondynka pokiwała energicznie głową uśmiechając się od ucha do ucha.
Dorcas odwróciła wzrok w stronę potoku, wypuściła powietrze z ust i zaczęła
biec w jego stronę. Na krawędzi wody wybiła się mocno i skoczyła.
Ktoś, kto patrzyłby na tą sytuację z boku, śmiało mógłby stwierdzić, że
dziewczynka zaraz wpadnie do wody i byłoby to jak najbardziej logiczne
przypuszczenie. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Będąc miej więcej w
połowie drogi między dwoma brzegami, zaczęła płynąć w powietrzu, jakby pchana
przez wiatr, i po kilku sekundach gładko wylądowała na drugim brzegu.
Uśmiechnęła się lekko do siebie i spojrzała na Rosie, która w tym momencie
patrzyła w skupieniu na płynącą wodę zaciskając przy tym swoje małe piąstki.
Rozpędziła się nie odrywając wzroku od przeszkody dzielącej ją od siostry, a
Dorcas wstrzymała oddech. Blondynka skoczyła, a w momencie, w którym mogłoby
się już wydawać, że powtórzy to, co zrobiła przed chwilą jej siostra, ta
niespodziewanie wpadła do wody. Szatynka ruszyła szybko w jej stronę, ale ta
poradziła już sobie sama i z przemoczonymi spodenkami wyszła z wody po drugiej
stronie. Dorcas zobaczyła, że po jej policzkach spływają łzy, a chwilę później
Rosalie obróciła się na pięcie i biegiem ruszyła w stronę domu. Brunetka
westchnęła ze smutkiem i patrzyła na oddalającą się w stronę domu siostrę.
– Rodzice byli wściekli, że pozwoliłam Rosalie
po raz kolejny spróbować. Ona sama zamknęła się w naszym pokoju i nie chciała z
nikim rozmawiać. Kiedy w końcu z niego wyszła zaczęła udawać, że mnie nie zna.
To mnie naprawdę zabolało. Kilka tygodni później w okolicy pojawiła się nowa
rodzina. Mieli syna w naszym wieku. – Zatrzymała się na chwilę. – Nazywał się
Niger Avery. – Cała trójka popatrzyła po sobie z niedowierzaniem. Avery. Dorcas
pokiwała głową na potwierdzenie. – Z jakiegoś nieznanego mi wtedy powodu,
rodzice zabronili się nam z nim spotykać, ale Rosalie ich nie posłuchała. Nie
mam pojęcia czy chciała przez to pokazać swój bunt, czy może udowodnić, że jest
już dorosła i może robić co tylko chce, ale zaczęła spędzać z nim czas i z
każdym kolejnym dniem widziałam jak coraz bardziej się zmieniała. Nie była już
moją wesołą i zawsze uśmiechniętą siostrzyczką. Była inna. – Oczy Dorcas zaszkliły się łzami na samo wspomnienie. – Po jakimś czasie sprawiła, że ptak,
który siedział na drzewie w ogrodzie zdechł. Rodzice byli tak zadowoleni z
tego, że w końcu wykazała jakieś czarodziejskie zdolności, że nie widzieli w
tym nic złego. Nie była charłakiem i to było wtedy najważniejsze. Myślę
czasami, że może gdyby wtedy zwrócili na to uwagę, wszystko potoczyłoby się
inaczej. Może bym jej nie straciła. – Zapatrzyła się w jakiś nieokreślony
punkt, starając się z całej siły powstrzymać napływające do jej oczu łzy. – Ale
tak się nie stało. A ona wyszła któregoś
dnia z domu i już nigdy do niego nie wróciła…
Lily zakryła sobie usta ręką, a
Loraine i Syriusz patrzyli na siebie z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Dorcas nie mogła już dłużej nad tym zapanować i po jej policzkach popłynęły
słone krople. Samo wspominanie tych wydarzeń powodowało u niej bolesny ścisk w
okolicach serca. To wszystko wydarzyło się tak dawno temu, a ona dalej nie
mogła się z tym pogodzić. Dlatego starała się o tym nie myśleć. Wypierała ze
swojej podświadomości przeszłość i skupiała się na teraźniejszości i
przyszłości. Ale teraz, gdy powiedziała to wszystko na głos, nie mogła już
dłużej od tego uciekać. Pociągnęła nosem i wytarła grzbietem dłoni ostatnie spływające
łzy. Starała się ponownie skupić na opowiadanej historii. Wypuściła ze świstem
powietrze z ust i kontynuowała.
– Rodzice nie wiedzieli co robić.
Wpadli w panikę i zaczęli jej wszędzie szukać. Poszli na naszą polankę, pytali
ludzi, byli nawet w mieście. Poszli też do Avery’ów, ale ci nawet nie chcieli z
nimi rozmawiać. Zatrzasnęli im drzwi przed nosem. Po tym zaczęliśmy
podejrzewać, że mogą mieć coś wspólnego ze zniknięciem Rosalie, więc rodzice
zgłosili to do Ministerstwa Magii, a tamci przeszukali ich dom. – Dorcas
posmutniała – Nic nie znaleźli… Ślad po niej zaginął, a rodzice się załamali.
Byli pewni, że Rose nie żyje. Zaczęli się o to obwiniać, tym samym stopniowo
odsuwając się ode mnie. Nie mieli pojęcia, jak bardzo ich wtedy potrzebowałam.
Zostałam bez siostry. Byłam mała, miałam osiem lat, więc po jakimś czasie,
który był najtrudniejszym okresem w moim życiu, się z tym pogodziłam. Nie
miałam innego wyjścia. Zaczęłam sobie wmawiać, że wcale nie miałam siostry, że
byłam jedynaczką. – Wypowiedzenie tych słów spowodowało u niej największy ból.
Rozpłakała się na dobre, a
Loraine ścisnęła jej dłoń starając się choć w najmniejszym stopniu dodać jej
otuchy. Nikt nic nie mówił, nie chcąc w żaden sposób jej poganiać, ale również
dlatego, że nie mieli pojęcia co mogliby w tym momencie powiedzieć. Żadne z
nich nie wiedziało wcześniej o istnieniu kogoś takiego jak Rosalie Meadowes.
Dorcas ukrywała przed nimi jej istnienie jak i to, że zaginęła. Powinni być na
nią źli za to, że nigdy im o tym nie powiedziała, ale nikt z zebranych w tym pomieszczeniu
nie mógł tego zrobić. O tak strasznym wydarzeniu jak strata siostry bliźniaczki
chyba każdy chciałby zapomnieć, a na pewno nie miałby ochoty o tym rozmawiać i
ponownie do tego wracać. Nie mogli nawet wyrazić tego, jak bardzo było im
przykro. Nie mieli pojęcia jak Dorcas sobie z tym poradziła i jak radzi sobie
do tej pory, bo żadne z nich nigdy nie było na jej miejscu. Chcieli coś
powiedzieć, jakoś ją wesprzeć, ale milczenie wydawało się być teraz najlepszym
rozwiązaniem.
Dorcas po raz kolejny już wzięła
się w garść. Musiała być silna.
– Wszystko wróciło do normy. A
przynajmniej to sobie wmawiałam. Dostałam list z Hogwartu, przyjechałam na
pierwszy rok, poznałam was wszystkich. Dzięki temu choć na dwa lata mogłam
zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Potem moi rodzice zostali zamordowani przez
Śmierciożerców.
Cała czwórka spuściła głowy,
oddając minutę ciszy na wspomnienie śmierci państwa Meadowes.
Hogwart, 1973r.
– Panno Meadowes?
Trzynastoletnia Dorcas odwróciła głowę i ujrzała stojącą za nią
profesor McGonagall. Od razu można było zauważyć, że coś było nie tak. Jej
twarz nie była surowa jak zwykle. Można było dostrzec w niej współczucie co
spowodowało, że Gryfonka natychmiast przestała się uśmiechać.
– Tak? – spytała niepewnie.
– Proszę iść za mną. Dyrektor Dumbledore chce się z panią zobaczyć w
swoim gabinecie.
Dorcas popatrzyła po twarzach Lily i Loraine siedzących naprzeciwko
niej i wzruszyła niepewnie ramionami. Mimo tego, że była przerażona, wstała z
miejsca i ruszyła za opiekunką swojego domu. Wyszły z Wielkiej Sali i
skierowały się na schody prowadzące na wyższe piętra zamku.
– Co się stało, pani profesor? – spytała Dorcas gdy znalazły się w
Wieży Dyrektora.
– Jestem pewna, że za chwilę wszystkiego się dowiesz. Czarna Lukrecja –
rzuciła w stronę złotego gargulca, który zaczął obracać się wokół własnej osi
ukazując przed nimi niezbyt szerokie, marmurowe schody.
Kilka chwil potem Dorcas znajdowała się już w jednym pomieszczeniu z
Albusem Dumbledore’m i wykręcała sobie palce ze zdenerwowania widząc jego
przenikliwe, niebieskie oczy patrzące się na nią z troską i tym samym
współczuciem, które widziała już kilkanaście minut wcześniej. Mężczyzna
westchnął z wyraźnym smutkiem.
– Uznałem, że wolałabyś dowiedzieć się tego ode mnie, niż przeczytać o
tym w jutrzejszym wydaniu Proroka… – zaczął powoli.
Dorcas podniosła na niego wzrok i zobaczyła wyraźny ból na jego twarzy.
– Twoi rodzice zostali dzisiaj zaatakowani przez Śmierciożerców.
Cała krew odpłynęła w jednym momencie z jej twarzy i czuła, że gdyby
nie siedziała teraz na krześle, z całą pewnością osunęłaby się na podłogę.
– Gdzie oni są? – wyjąkała. – Wszystko z nimi w porządku?
– Bardzo mi przykro, Dorcas.
Na początku nie zrozumiała sensu tych słów. Zaczęła zastanawiać o czym
on mówi.
Dopiero po chwili połączyła ze sobą poszczególne fragmenty i dotarło do niej to co właśnie usłyszała.
Dopiero po chwili połączyła ze sobą poszczególne fragmenty i dotarło do niej to co właśnie usłyszała.
Potrząsnęła gwałtownie głową jakby chciała wybudzić się z jakiegoś
przerażającego koszmaru, ale nic się nie wydarzyło. Nadal siedziała w tym samym
miejscu. W tym samym pomieszczeniu. W tym samym zamku. Z jej ust wydostał się
donośny szloch, a z oczu popłynął strumień słonych łez. Zakryła usta dłonią i
jak najszybciej wstała z krzesła chwiejąc się na własnych nogach. Nie mogła tu
być. Bez słowa opuściła gabinet dyrektora, a gdy ponownie znalazła się pośród
znajomych murów, zaczęła biec. Nie wiedziała dokąd zmierza i wcale jej to nie
obchodziło. Chciała tylko uciec od bólu, który wypełniał każdą, najmniejszą
cząstkę jej ciała. To nie mogła być prawda. To nie było możliwe. Jej rodzice
nie mogli być martwi. Nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że w tym momencie
została całkiem sama. Najpierw Rosalie, teraz oni. Nie miała już żadnej
rodziny. Czuła jak jej życie zaczyna się pomału walić.
– Mijały kolejne lata, a ja w
końcu zaczęłam być szczęśliwa. Miałam was i to mi wystarczało. Jednak to
wszystko, cała ta równowaga, którą udało mi się przez ten czas zbudować i ta
namiastka normalnego życia zostały zburzone w momencie, kiedy miesiąc temu
Rosalie, a może raczej Alice Clark, pojawiła się w tym zamku. Poznałam ją od
razu i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej
z nią porozmawiać i dowiedzieć się, co się z nią stało kiedy ja myślałam, że
straciłam ją na dobre lata temu. Po uczcie poszłam więc za nią i zaczęłam ją
wołać, ale nie reagowała. Użyłam wtedy jej prawdziwego imienia, a gdy nagle się
zatrzymała, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to naprawdę ona. Miałam w
oczach łzy, chciało mi się płakać ze szczęścia i pobiegłam do niej żeby się
przywitać. A ona się mnie wyparła. Powiedziała, że dawnej Rosalie już nie ma, i
że już nigdy nie wróci. Kazała mi trzymać się od niej z daleka, bo nie chce
mieć ze mną nic wspólnego. – Samotna łza spłynęła po jej policzku.
– Tak bardzo mi przykro… - szepnęła Lily.
– Nie chciałam tak szybko
odpuszczać. Musiałam poznać prawdę, więc zaczęłam ją śledzić. Raz usłyszałam
jak rozmawia o Voldemorcie. Chciałam spróbować z nią porozmawiać, a wtedy ona
powiedziała, że jestem wszystkiemu winna. Że to moja wina, że zniknęła. Że
razem z rodzicami nie zrobiliśmy wystarczająco dużo żeby ją odszukać. Że zrobi
wszystko żebym poczuła się tak samo jak ona się czuła gdy ja zostawiliśmy. Nie
wiedziałam do czego jest zdolna, więc postanowiłam ją za wszystko przeprosić,
ale ona nie chciała tego słuchać. Drugi raz powiedziałam do niej Rosalie i
wtedy mnie zaatakowała…
Spojrzała na swoje przedramię i
powoli zaczęła odwijać bandaż, który założyła jej pani Pomfrey. Chciała to
zobaczyć. Gdy zobaczyła czerwony jeszcze napis Alice pokiwała ze smutkiem
głową, jakby coś sobie właśnie uświadomiła.
– Miała rację – powiedziała
szeptem do siebie. – Mojej Rosalie już nie ma.
~
~ ~
Szedł zdecydowanym krokiem nie
obracając się za siebie. Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło, ale gdy tylko
Dorcas wypowiedziała ostatnie słowo, zerwał się z białego krzesła w Skrzydle
Szpitalnym i opuścił pomieszczenie mocno trzaskając przy tym drzwiami. Na
początku nie wiedział nawet gdzie idzie, ale nogi same zaprowadziły go do
czarnych o tej porze dnia lochów. Wyraz twarzy miał zdeterminowany i zacięty i
było to prawdopodobnie główną przyczyną, dla której jakiś młody Ślizgon bez
słowa sprzeciwu zgodził się zawołać na korytarz niejaką Alice Clark. Wypełniało
go jakieś dziwne uczucie, którego nie mógł nawet opisać. Coś na kształt
wściekłości i chęci zemsty połączonej z troską, z nutką czegoś czego nie
potrafił zidentyfikować.
Minęło kilka minut zanim
zmaterializowała się przy nim wyczekiwana dziewczyna.
– Wiedziałam, że z tych bachorów
żadni Ślizgoni, ale żeby dać się zastraszyć komuś takiemu jak ty to już nie
mieści mi się nawet w głowie.
Obrócił się na pięcie i posłał
jej mordercze spojrzenie.
– Więc może nie trzeba było jej fatygować
aż tutaj, a wtedy wszyscy byliby szczęśliwi – warknął.
Uśmiechnęła się szyderczo.
– Widzę, że mamy tutaj
buntownika. Do tego z charakterkiem – pokręciła z uznaniem głową. – Jesteś
pewien, że ta głupia Tiara się nie pomyliła?
– Tak samo jak tego, że mam
właśnie do czynienia z najbardziej popierdoloną osobą w całym tym zamku. Więc
tak – wzruszył ramionami – jestem całkowicie pewien.
Westchnęła tylko z politowaniem.
– Widać bardzo mało o mnie wiesz
skoro sądzisz, że coś tak żałosnego mnie sprowokuje czy co tam jeszcze chciałeś
sobie osiągnąć.
Zmrużył oczy i podszedł do niej
tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
– Wiem o tobie znacznie więcej
niż może ci się wydawać – uśmiechnął się chytrze – Rosalie.
To właśnie był efekt jaki chciał
osiągnąć. Jej twarz zbladła i zastygła w całkowitym bezruchu, a oczy
rozszerzyły się do granic możliwości. Ten widok był niemalże komiczny. Jeszcze
przed sekundą dziewczyna patrzyła na niego z pogardą w oczach, jakby nie było
na tym świecie niczego, czym mógłby ją zaskoczyć lub wyprowadzić z równowagi, a
teraz stała w miejscu nie wiedząc co ma robić. Trafił w jej czuły punkt. Mógłby
napawać się samą jej obserwacją, ale to jeszcze nie było wszystko co miał
zamiar zrobić. Wykonał kolejny krok w jej kierunku, przez co Alice musiała się
cofnąć i oprzeć o kamienną ścianę lochów. Nachylił się nad nią patrząc w jej
oczy i upewniając się czy na pewno dotrze do niej to co chciał zaraz
powiedzieć.
– Jeżeli jeszcze raz dowiem się,
że choćby krzywo popatrzyłaś się na Dorcas, to daję ci słowo Huncwota, że
ogromnie tego pożałujesz. A uwierz mi, że naprawdę nie chcesz mieć ze mną do
czynienia. Zwłaszcza kiedy jestem wściekły.
Te słowa podziałały na nią jak
kubeł zimnej wody. Otrząsnęła się z szoku i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni
swojej czarno-zielonej szaty. Syriusz cofnął się kilka kroków, a na jego ustach
pojawił się przebiegły uśmieszek.
– Tego szukasz?
Black obracał między palcami
lewej ręki jej różdżkę, podczas gdy w prawej ściskał swoją.
– To tylko taki mały przedsmak
tego co potrafię.
Posłał jej najbardziej sztuczny
uśmiech na jaki tylko było go stać i machnął dłonią. Alice wzbiła się w
powietrze, uderzyła o sufit i spadła na zimną, wilgotną posadzkę. Jęknęła cicho
co oznaczało, że nie straciła przytomności. Trwała jednak w bezruchu, nie
poruszając się choćby o milimetr.
– Radzę to przemyśleć –
powiedział i rzucił jej różdżkę pod nogi.
~ ~ ~
– Czas wizyt się skończył. Proszę
dać pannie Meadowes odpocząć, a jutro będziecie mogły plotkować już w swoim
dormitorium.
Pani Pomfrey podeszła do łóżka
Dorcas i nalała do szklanki eliksir znajdujący się na jej białym stoliku
nocnym. Podała ją dziewczynie i zaczekała, aż ta wypije zawartość do dna.
Brunetka skrzywiła się lekko w momencie gdy tylko przełknęła obrzydliwy napój.
Spojrzała na pielęgniarkę błagalnym wzrokiem.
– Jeszcze tylko pięć minut.
Bardzo proszę, to nie może czekać do jutra.
Kobieta popatrzyła na nią przez
chwilę, po czym westchnęła kiwając głową. Odwróciła się i ruszyła z powrotem w
kierunku swojego gabinetu. Nie tak dawno to ona była uczennicą Hogwartu i
doskonale jeszcze pamiętała te nastoletnie przyjaźnie i sprawy, które „nie
mogły czekać”. Zamknęła za sobą drzwi, uśmiechnęła się do siebie na samo
wspomnienie czasów szkolnych i ponownie zagłębiła się w lekturze książki, którą
poleciła jej ostatnio bibliotekarka.
– Na pewno niczego nie
potrzebujesz? Twojej poduszki? Albo piżamy?
Dorcas pokręciła tylko głową i
zagryzła wargę. Popatrzyła po zatroskanych twarzach Lily i Loraine.
– Chciałam was tylko przeprosić.
Wiem, że nie było łatwo ze mną ostatnio wytrzymać… – spuściła wzrok.
– Nie przejmuj się – powiedziała
łagodnie blondynka i uśmiechnęła się lekko. – Ja też cię przepraszam. Nie powinnam
na ciebie tak bardzo wtedy naciskać…
Dorcas poczuła ogromne poczucie
winy. Nie mogła słuchać, jak Loraine przeprasza ją za coś, co było tylko i
widocznie jej winą.
– Ja nigdy nie powinnam
powiedzieć tego co powiedziałam. Nigdy. Nie ważne co by się nie działo. Jest mi
tak strasznie przykro, Loraine… – wyszeptała, a w jej oczach stanęły łzy.
Mersey nachyliła się nad Dorcas i
wzięła ją w ramiona, pozwalając żeby kilka samotnych łez spłynęło po policzkach
brunetki.
– Wiem – wyszeptała jej do ucha.
Wzięła jej twarz w ramiona i
uśmiechnęła się do niej ciepło. Dorcas nieśmiało odwzajemniła ten gest, po czym
ponownie padły sobie w ramiona. W tym samym momencie usłyszały pukanie w szybę
i automatycznie odwróciły się w stronę pani Pomfrey pokazującej na zegarek znajdujący
się na jej lewej ręce. Pokiwały głową.
– Lepiej chodźmy zanim znajdziemy
się na czarnej liście – mruknęła z niezadowoleniem Lily.
Pożegnały się szybko z Dorcas i
skierowały swoje kroki ku wyjściu. Zamknęły za sobą drewniane wrota Skrzydła
Szpitalnego i ruszyły w kierunku Wieży Gryffindoru. Po chwili jednak Lily
stanęła w miejscu, uderzyła się ręką w czoło i zaczęła szperać w torbie
przewieszonej przez ramię. Jęknęła.
– Z tego wszystkiego zapomniałam
zabrać z biblioteki książek do Transmutacji – wytłumaczyła zdezorientowanej
Loraine. – Idź sama, zaraz cię dogonię – rzuciła, odwróciła się na pięcie i
ruszyła w przeciwnym kierunku.
Po kilku minutach wyszła już z
jednego z jej ulubionych miejsc w całym zamku z torbą jeszcze bardziej zapchaną
książkami, które pani Jones zabrała z jednego ze stolików i schowała do swojego
biurka. Lily była jedną z jej ulubienic więc nie było najmniejszego problemu z
ich odzyskaniem jak i z tak późną porą. Na zewnątrz zapadł już zmrok więc
korytarze tonęły w ciemności poprzetykanej jedynie wąskimi plamami księżycowego
światła, które wpadało przez wysokie, podłużne okiennice. Wyszła zza rogu i
niemal natychmiast zatrzymała się w miejscu. Kilka metrów przed nią stała
czwórka Ślizgonów, którzy patrzyli na nią ze złośliwymi uśmiechami na ustach.
Wyprostowała się dumnie, zadarła głowę do góry i ruszyła pewnym krokiem przed
siebie. Chciała ich wyminąć, ale dwóch z nich przesunęło się w bok
uniemożliwiając jej to co zamierzała zrobić.
– Nie sądzę – powiedział jeden z
nich niskim głosem i zwrócił się do pozostałych. – Niech ktoś ją zawoła i
powie, że znaleźliśmy tą szlamę.
Wykonali jego polecenie. Lily
przyjrzała im się bliżej i chwilę później wiedziała już z kim ma do czynienia.
Rosier, Mulciber i Avery. Fantastycznie. Ze wszystkich Ślizgonów musiała trafić
akurat na tych, którzy najprawdopodobniej już dawno dołączyli do grona
Śmierciożerców. Próbowała jakoś stamtąd uciec, ale udaremnili jej to tak samo
jak za pierwszym razem. Sięgnęła więc do kieszeni szaty i wyciągnęła swoją
różdżkę. Wyciągnęła ją przed siebie, co
spowodowało szyderczy śmiech pozostałej trójki jej towarzyszy.
– Ona chyba naprawdę myśli, że może
z nami wygrać – parsknął najwyższy z nich.
Rudowłosa zacisnęła mocniej dłoń
na różdżce i zmrużyła oczy. Wcale się ich nie bała.
– Drętwota! – krzyknęła, celując w Mulciber’a, który znajdował się
najbliżej niej.
Chłopak poleciał w kierunku
najbliższej ściany, bo nie był na tyle szybki żeby odeprzeć atak. Lily
wycelowała w kolejnego Ślizgona, ale on był już na to przygotowany.
– Expelliarmus!
Różdżka wyleciała jej z ręki i
upadła na posadzkę kilka metrów dalej. Przełknęła ślinę, kiedy Rosier po raz
kolejny w nią wymierzył.
– Wystarczy! – krzyknął Avery. –
Mieliśmy dostarczyć ją w nienaruszonym stanie. Nie chcesz chyba nie wykonać jej
polecenia, prawda?
Rosier przeklął siarczyście pod
nosem, a dziewczyna zaczęła się zastanawiać o co tak właściwie im chodzi. Jednak
chwilę później wszystko było już jasne. Z założonymi rękoma stała przed nią
wysoka blondynka, która patrzyła na nią z szyderczym uśmiechem. Alice.
– Proszę, proszę… Kogo my tutaj
mamy…
Clark obeszła powoli Lily na
około, a ona zacisnęła mocno pięści. Jaka szkoda, że jej różdżka znajdowała się
tak daleko, bo po tym co usłyszała dzisiaj od Dorcas, Alice już dawno byłaby w
kawałkach. Złapała kosmyk jej rudych włosów i owinęła go sobie wokół palca.
– Nie. Dotykaj. Mnie. – warknęła
Lily i odepchnęła ją od siebie.
Alice zaśmiała się głośno i
westchnęła teatralnie.
– Jesteś tak samo naiwna jak
reszta twoich przyjaciół… A myślałam, że chociaż ty, Prefekt Naczelny, wykaże
się odrobiną inteligencji. Jak widać niestety się myliłam… Czy wy naprawdę sądzicie,
że jak poudajecie groźnych i rzucicie jakąś słabą groźbą to schowam się do kąta
i będę trząść się ze strachu? – kolejna salwa lodowatego śmiechu. – Radziłam
sobie z o wiele gorszymi niż banda dzieciaków, którzy myślą, że nie ma im
równych.
– Ale czy oni wiedzieli kim
jesteś naprawdę? – spytała Lily unosząc brwi do góry.
Oczy Alice się zwęziły.
– Miałam raczej nadzieję na
krótką pogawędkę z największą szlamą w Hogwarcie, ale skoro tak bardzo ci się
spieszy, to pozwól, że przejdę już do rzeczy.
Lily założyła ręce na piersi w
wyzywającym geście, starając się pokazać, że wcale się jej nie boi. Bo się nie
bała. Nie bała. Nie…
– Możesz przekazać mojej
szanownej siostrze serdeczne
pozdrowienia.
Machnęła różdżką, a ciałem Lily
wstrząsnął przeraźliwy ból. Wygięła się w łuk i padła na ziemię, wijąc się po
kamiennej posadzce. Trwało to kilka minut, które wydawały się dla niej
wiecznością, potem nastąpiła krótka przerwa i zaczęło się od nowa. Po kliku
takich powtórzeniach, Lily nie była w stanie się poruszyć i walczyła zacięcie o
każdy oddech. Wtedy Alice podeszła do niej niespiesznym krokiem i kucnęła przy
jej głowie.
– Powiedz jej, że to dopiero
początek – wyszeptała jej do ucha.
Wyprostowała się, cofnęła o kilka
kroków i poderwała Lily w powietrze, rzucając ją o ścianę. Evans Uderzyła głową
o kamień i opadła bezwładnie na ziemię. Zanim jednak przed jej oczami pojawiła
się całkowita ciemność ujrzała burzę czarnych włosów wkraczającą na pole walki.
___________________
Witajcie <3
Nie będę rozwodzić się nad tym, dlaczego rozdział znowu ukazał się po tak długim czasie, bo nie ma to żadnego sensu. Powiem tyko jedno - bardzo Was wszystkich przepraszam!
Nie ukrywam, że ten rozdział pisało mi się ciężko i doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jest on najlepszy. Pierwszą część napisałam już dawno temu i teraz tylko ją zmodyfikowałam. Udoskonaliłam ją jak tylko mogłam, ale i tak dalej w ogóle mi się nie podoba. Ale rozdział musiał się ukazać, żebym mogła ruszyć dalej z historią, bo ostatnie czego chcę, to utknąć teraz w martwym punkcie.
Dużą jego część napisałam zaledwie kilka godzin temu, więc nie jest on jeszcze nawet dobrze sprawdzony i wiem, że jest w nim cała masa błędów. W najbliższym czasie postaram się je wszystkie poprawić. Nie mogłam jednak czekać dłużej z publikacją bo dobrze wiem, że zajęłoby to jeszcze dużo, dużo czasu.
Mam jednak nadzieję, że chociaż w najmniejszym stopniu wynagrodziłam Wam czekanie, i że dalej będziecie ze mną, bo jesteście najlepsi!
Niedługo odpowiem na wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem, a teraz zachęcam Was do zostawiania swoich opinii tutaj! :)
Pozdrawiam Wam bardzo, bardzo serdecznie i ściskam mocno!
Veriatte
Wróciłaś! *.*
OdpowiedzUsuńNiedawno, bo jakoś dwa dni temu, weszłam właśnie na Twojego bloga i pomyślałam, czy jeszcze będzie tutaj jakiś rozdział. Chciałam nawet w najbliższym czasie wysłać do Ciebie jakąś wiadomość, ale mnie uprzedziłaś.
Więc, mamy rozdział!Naprawdę się cieszę. :)
Czytając pierwsze linijki tekstu miałam, takie o kurde chyba nic nie pamiętam z poprzedniego rozdziału, skoro zapomniałam, że Dor została zaatakowana. Później się jednak zorientowałam, że to jest jakby opis tego co się działo po tym i jest nawiązanie do tego wcześniejszego później.
W końcu poznaliśmy historię Dorcas i Alice. Naprawdę nie rozumiem, jak można odsunąć się od siostry tylko dlatego, bo nie udało się czegoś dokonać. Przecież to nie jej wina była. Chociaż w sumie co zrobiła Petunia... Podoba sytuacja. Najgorsze z możliwych opcji to złe towarzystwo. Naprawdę to jest okropne, patrząc nawet na to, że coraz więcej takich ludzi się kręci i sprawia, że zaczynamy się inaczej zachowywać.
Biedna Dor... Tyle w życiu już przeszła. Najpierw kłótnia/odsunięcie od siostry, później nagła śmierć rodziców i znowu bomba; powrót siostry, która w dodatku za wszystko ją wini.
Ojojoj... Syriusz tylko pogorszył sytuację, mimo, że chciał dobrze, to... Ach...
Lily! Jejciu, biedna ty moja rudowłosa niewiasto! O Boże jak to brzmi! XD Ona dostała Crucio?! Mej dej! Halllppp!
Na końcu to był James? :O Pliissss niech to będzie on! O jeju! James to taki rycerz na białym koniu dla Lily. Trzymaj się Evans, twój wybawca ci pomoże!
Warto było czekać! Rozdział suuuuper! Już się nie mogę doczekać kolejnego! Życzę mnóstwa weny!
Pozdrawiam gorąco, Livv :*
Witaj kochana Livv! :*
UsuńTeoretycznie to nie wróciłam, bo nigdy stąd nie odeszłam! I nie mam takiego zamiaru! Doprowadzę tą historię do końca choćby miało mi to zająć kilka lat haha! Także tak szybko się ode mnie nie uwolnicie! :)
Aż mi się ciepło na serduszku zrobiło jak przeczytałam, że wchodziłaś tu i czekałaś na rozdział! <3
Pod koniec ostatniego rozdziału Alice zaatakowała Dorcas, ale skończyłam go na tym jak Meadowes zobaczyła napis na swojej ręce. Więc ten się zaczyna jak już znalazła się w Skrzydle Szpitalnym. W sumie jak teraz tak myślę, to chyba zapomniałam poinformować Cię o tamtym rozdziale, więc może go przegapiłaś?
Masz rację, to samo działo się między Lily i Petunią. Myślę, że w obu przypadkach zaczęło się od zazdrości. Petunia zazdrościła Lily tego, że jest czarownicą, a Rosalie zazdrościła Dorcas tego, że ta druga w tak młodym wieku zaczęła czarować. A potem już było coraz gorzej... :/ I masz całkowitą rację co do złego towarzystwa! Od tego zazwyczaj się zaczyna.
Dorcas przeszła w życiu bardzo dużo, ale chciałam pokazać ją jako kogoś, kto jest bardzo silny psychicznie. Nie chciałam robić z niej kolejnej Dori, której w głowie tylko ciuchy i faceci... Nic do niej nie mam, ale chciałam raczej w tej kwestii wyłamać się ze schematu :)
Potwierdzam - to było Crucio... Ale nic więcej nie powiem! Przekonasz się w kolejnych rozdziałach, kto był rycerzem na białym koniu! :*
Dziękuję Ci za wspaniały komentarz i za tak wiele miłych słów, które dały mi kopa do dalszego pisania!
Ściskam mocno,
Veriatte
Dziękuje Ci bardzo, że dodałaś rozdział 8.
OdpowiedzUsuńTeraz jest chora i strasznie się czuje, ale jak zobaczyłam że dodałaś rozdział to od razu się lepiej poczułam. Strasznie się zżyłam z tą historią i ciesze się bardzo, ze nie zamierzasz opuścić tego bloga nigdy. Rozdział jest świetny nie mogę się do niczego przyczepić.
Musze powiedzieć, ze ta historia Dorcas była nieźle przemyślana i szkoda mi Dorcas tyle w życiu przeszła straciła siostrę i rodziców, mi się wydaje że Alice miała coś wspólnego z ich śmiercią a możliwe że sama ich zabiła.
Nie rozumiem złości Alice że Dorcas się udało, a jej nie i jeszcze ten Avery to już wogóle, gdzie ona miała oczy i jej rodzice, ze jej na to pozwolili. Ona wyszła i nie wróciła, to może oni ją porwali i zaprowadzili do Voldemorta.
Syriusz jaki bohater, nie wyszło mu to, chciał dobrze, a wyszło jak zawsze, ale no cóż, mówi się trudno. Podobała mi się ta scena, jak bronił Dorcas, nie tylko dla tego, ze chciałabym ich zobaczyć jako parę, ale dlatego, że widać, ze przyjaciele są dla niego ważni.
Biedna Lili, głupia Alice, jak ona mogła, jak bym tam była to na miejscu bym ją tam zabiła, za to co zrobiła Lili i Dorcas. Nienawidzę jej. Dorcas będzie miała straszne poczucie winy z tego powodu, ale mam nadzieję, że weźmie się w garść, będzie silna i da sobie radę z Alice.
Jestem strasznie ciekawa kto to jest tym wybawicielem Lili, myślę, ze to James, ale nie jestem pewna.
Życzę mega dużo weny i czekam na nowy rozdział.
o Boże będzie Jilly <3
OdpowiedzUsuńHej, kochana!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że przychodzę taka spóźniona, ale matury mnie skutecznie zajęły. Jednak w końcu jestem i przeczytałam rozdział i zaraz biorę się za następny, bo już się nie mogę doczekać, co się stało dalej.
Ale na razie zacznę od początku: dobrze, że Dorcas opowiedziała o wszystkim dziewczynom i Syriuszowi. Przynajmniej już wiedzą i na pewno poczuła się odrobinę lepiej, kiedy im się wygadała. Ogólnie bardzo podobały mi się te retrospekcje, bo pokazywały, że Dorcas i Rose kiedyś były naprawdę blisko. Trochę tak, jak Lily i Petunia, ale w ich przypadku wszystko skończyło się zdecydowanie lepiej. W każdym razie poznaliśmy bardziej charakter Alice. Zaciekawiła mnie jej historia, ale nadal uważam, że jej zachowanie jest koszmarne. Nie można tego niczym usprawiedliwić.
Syriusz był taki uroczy i kochany, kiedy pobiegł do Alice, żeby bronić Dorcas. ♡ A ta ... stwierdziła, że dobrze będzie, jak poznęca się nad Lily. Ugh, co za ... No. :D I w dodatku wzięła ze sobą trzech Ślizgonów. Ktoś tu miał stracha przed Evans.
No nie wierzę, że zrobiła Lily krzywdę, ale na szczęście pojawił się James (no, mam nadzieję, że to on, bo jak nie to będę zła) i ją obroni ♡♡♡♡ Nie mogę się już tego doczekać, więc od razu biegnę czytać kolejny rozdział.
Tutaj w wielu miejscach brakowało przecinków, ale pisałaś, że masz zamiar to poprawić, więc pewnie zdajesz sobie z tego sprawę.
Ok, biegnę dalej.
Całusy i do zobaczenia za chwilę pod następnym rozdziałem :D
Optimist