poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 8



 Dla wszystkich, którzy czekali - po raz kolejny!

22 wrzesień

Pani Pomfrey zmieniała bandaż na przedramieniu Dorcas, a Syriusz zaczął nerwowo ruszać nogą. Oparł złączone ręce na kolanach i spojrzał w ziemię.
– Straciła dużo krwi. – spojrzał w górę gdy usłyszał głos pielęgniarki. – Może chwilę potrwać zanim odzyska przytomność, ale wszystko z nią w porządku. Niech się pan przestanie już tak bardzo martwić o swoją dziewczynę panie Black – powiedziała uspokajającym tonem. – Wiem o czym mówię – zapewniła.
– Ona nie jest moją…
Ale kobieta już odeszła uśmiechając się do siebie pod nosem. Syriusz odetchnął tylko z ulgą i spojrzał na siedzącą po przeciwnej stronie białego, szpitalnego łóżka Lily. Dziewczyna przygryzała wargę i bez mrugnięcia okiem wpatrywała się w Dorcas. Trwali tak już od prawie godziny i jak na razie nie zapowiadało się, że brunetka wybudzi się w najbliższym czasie. Mimo, że słowa Pani Pomfrey trochę ich uspokoiły, to czekanie dobijało ich bardziej.
Black po raz kolejny zaczął odtwarzać w głowie wydarzenia, które miały miejsce stosukowo niedawno, ale które wydawały się być całe wieki temu. Do tej chwili nie miał bladego pojęcia co podkusiło go, żeby wtedy spojrzeć na Mapę Huncwotów, ale jeszcze nigdy nie był tak bardzo wdzięczny swojemu przeczuciu. Gdy tylko zobaczył czarną kropkę z podpisem „Alice Clark” tuż obok Dorcas, wiedział już, że coś jest nie tak. Sam fakt, że były same w opuszczonej klasie był podejrzany, ale dopiero gdy Ślizgonka opuściła pomieszczenie a Meadowes zastygła w miejscu bez ruchu, zerwał się ze swojego łóżka w wieży Gryffindoru i skierował swoje kroki na parter. To, co zobaczył gdy dotarł już na miejsce spowodowało, że musiał na chwilę przystanąć, a jego serce przyspieszyło. Dorcas leżała bezwładnie na kamiennej posadzce a z jej wyciągniętej przed siebie ręki spływała strużka krwi tworząc już obok niewielkich rozmiarów kałużę. Po kilku sekundach wyrwał się z paraliżującego szoku i podbiegł do dziewczyny sprawdzając czy oddycha. Odetchnął z ulgą na widok jej unoszącej się pomału klatki piersiowej, a wtedy jego wzrok padł na przedramię Dorcas. Pokręcił tylko głową i podniósł dziewczynę z podłogi nie mając teraz czasu na zastanawianie się co tutaj zaszło.
– Powiedz mi jeszcze raz co się stało.
Westchnął tylko i pokręcił głową.
– Mówiłem ci to już jakieś tysiąc razy.
– Wiem. Ale wolę usłyszeć to po raz tysiąc pierwszy niż siedzieć tu bezczynnie bez słowa nie mogąc nic poradzić na to, że moja przyjaciółka leży nieprzytomna bo została zaatakowana.
W jej głosie czaiła się desperacja, a oczy się zaszkliły, więc uznał, że to wcale nie jest taki głupi pomysł.
– Wracałem z kolacji i zobaczyłem, że drzwi od starej klasy zaklęć są uchylone, więc postanowiłem to sprawdzić. Dalej jestem wdzięczny temu, że moja huncwocka ciekawość kazała mi to zrobić, bo naprawdę wolę nie myśleć co by się stało gdyby nikt jej tam nie znalazł… No więc wszedłem tam i zobaczyłem Dorcas leżącą bez ruchu na podłodze. Na ręce miała wycięte imię Alice, z którego ciągle leciała krew więc zatamowałem krwawienie kawałkiem szaty i przyniosłem ją tutaj. Resztę już znasz.
Lily pokiwała głową i ponownie spojrzała na Meadowes.
– Dlaczego ona… Alice… Dlaczego ona to zrobiła?
– Też chciałbym to wiedzieć. Ale się dowiem. Jeżeli nie od Dorcas to od niej samej.
W tym momencie drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się, a do pomieszczenia wpadła zadyszana Loraine. Zatrzasnęła za sobą drewniane wrota ignorując ostrzegawcze spojrzenie pani Pomfrey, która podawała właśnie eliksir na zrost kości jednemu z graczy quidditcha w odległym kącie.
– Co się stało? – wydyszała kiedy tylko znalazła się w zasięgu słuchu swoich przyjaciół.
– Alice Clark ją zaatakowała. Nie wiemy o co poszło, ale wycięła ostrzem swoje imię na ręce Dor. Jeszcze nie odzyskała przytomności – streściła Lily nie mając siły wchodzić w szczegóły.
Loraine przeniosła swoje spojrzenie na Syriusza.
– Ty ją znalazłeś?
Pokiwał głową.
– Skąd wiedziałeś?
Posłał jej znaczące spojrzenie, a ona od razu zrozumiała. Mapa.
– Powiedzmy, że szczęśliwy zbieg okoliczności,
Nie mógł powiedzieć Evans o Mapie Huncwotów. Nie ważne jaka była sytuacja, musiał wymyśleć jakąś przykrywkę. Wydawało się, że poszło mu to całkiem dobrze, ale mogło to być spowodowane przez to, że Rudowłosa nie miała nastroju do przetwarzania w głowie wszystkiego co tylko od niego usłyszy.
Po kilku minutach ciszy, Dorcas wydała z siebie cichy i słaby jęk, a cała trójka zgromadzona wokół jej łóżka natychmiast odwróciła głowy w jej stronę, wyczekując z niecierpliwością. Meadowes powoli podniosła powieki i rozejrzała się dookoła siebie z dezorientacją. Zobaczyła wszechobecną biel i mimo, że nie była jeszcze w pełni przytomna i świadoma, to po kilku sekundach wywnioskowała, że musi znajdować się w Skrzydle Szpitalnym. Za nic w świecie nie mogła sobie jednak przypomnieć dlaczego tu była.
– Co… co się stało? – wychrypiała cicho, ale to wystarczyło, żeby wszyscy doskonale ją zrozumieli.
I wtedy sobie przypomniała. Wspomnienia zaczęły stopniowo układać się w jej głowie w jedną całość. Rozmowa z Danielem na schodach. Rosalie wychodząca z Wielkiej Sali. Wejście za nią do opuszczonej klasy. Przeprosiny. Furia w oczach jej siostry. Ból ogarniający każdy, najmniejszy nerw jej ciała. Ostrze na jej przedramieniu. Alice.
Poderwała się gwałtownie do pozycji siedzącej i spojrzała na swoją zabandażowaną rękę. Jej oddech przyspieszył. To się stało naprawdę. Została zaatakowana. Zaatakowana przez własną siostrę. Zrobiło jej się słabo i poczuła, że ponownie zaczyna odpływać. Położyła głowę na zbyt miękkiej poduszce i zamknęła oczy, starając się uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech… Gdy po kilku minutach jej oddech się uspokoił, a wirowanie w głowie ustało, odważyła się wreszcie spojrzeć na zgromadzonych wokół niej przyjaciół. Patrzyli na nią z troską w oczach, a ona zdała sobie nagle sprawę, że widzieli to, co zrobiła jej Alice.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Lily ze zmartwieniem.
– Zawołać pielęgniarkę?
Pokręciła głową. Doskonale wiedziała co zaraz nastąpi. I zdecydowanie nie była na to przygotowana.
– Co się stało?
No i się zaczęło.
Loraine usiadła z jej prawej strony i chwyciła jej dłoń, ściskając ją lekko. To był pierwszy raz kiedy blondynka odezwała się do niej od ponad dwóch tygodni. Dorcas nie była nawet w stanie wyrazić tego, jak bardzo brakowało jej jej melodyjnego głosu. Westchnęła. Nie mogła już dłużej tego przed nimi ukrywać. Nie po tym co się stało. Wystarczająco już przez to wycierpiała. Nie wiedziała jednak co ma powiedzieć. Od czego zacząć. Westchnęła głęboko.
– Myślę, że to nie jest najlepszy czas na tą rozmowę.
Wskazała głową na panią Pomfrey przyglądającą im się uważnie zza szyby w swoim gabinecie i na kilku uczniów znajdujących się w tym samym pomieszczeniu co oni. Syriusz rozejrzał się po Skrzydle, rozumiejąc co Dorcas ma na myśli, a w następnej sekundzie jednym krótkim ruchem różdżki zaciągnął zasłonę wokół szpitalnego łóżka Meadowes i wymruczał pod nosem jakieś zaklęcie.
– Gotowe  – powiedział. – Nikt nie może nas teraz usłyszeć.
Dorcas poczuła narastającą w niej panikę. To wcale nie tak miało wyglądać. Mieli dać jej spokój i wrócić do tej rozmowy kiedy indziej. Mieli nieświadomie dać jej czas na przemyślenie tego, co właściwie chciała im powiedzieć. Ale tak się nie stało. Byli tu i teraz, czekając na słowa wyjaśnienia. A ona w głębi serca wiedziała, że już najwyższy czas, żeby powiedzieć im prawdę. Całą prawdę.
Przygryzła wargę i spojrzała na każdego z jej przyjaciół z osobna. To była ta chwila. Pokiwała głową, ale zrobiła to bardziej do siebie niż do nich.
– Rozsiądźcie się wygodnie. To może chwilę potrwać.
Popatrzyli po sobie, nie zdawali sobie nawet sprawy jak bardzo wstrząśnie nimi to, co mieli za kilka sekund usłyszeć.
Dorcas zamknęła oczy. Wdech. Wydech. Wdech. Zebrała w sobie całą odwagę jaką miała i wypuściła powietrze z ust. Wydech.
– Alice Clark to moja siostra – powiedziała nie otwierając oczu.

~ ~ ~

1968r., Dartford, Wielka Brytania
Sierpniowe słońce w pełni wzeszło, gdy dwie dziewczynki wybiegły ze śmiechem z małego domku na obrzeżach miasta. Jedna za drugą zeskoczyły z dwóch schodków prowadzących na ścieżkę, na końcu której znajdowała się furtka i chwilę później znalazły się już daleko za nią. Nie zatrzymując się ani na chwilę przebiegły przez szosę i skierowały się w kierunku wąskiej, polnej dróżki prowadzącej wzdłuż lasu.
Na pierwszy rzut oka znacznie się od siebie różniły, ale mimo to były do siebie bardzo podobne. Jedna z nich miała włosy w kolorze ciemnego brązu, druga za to była blondynką. Lecz kiedy spojrzało się w ich oczy, nie było już żadnych. Miały identyczne duże, brązowe tęczówki, które sprawiały wrażenie tak szczerych, że nie sposób było im nie wierzyć.
Po kilku minutach biegu, brunetka wysunęła się na znaczne prowadzenie, a jej siostra ze wszystkich sił starała się ją dogonić.
– Dori! Dori, zaczekaj! – krzyknęła, lecz ta była już tak daleko, że nie mogła jej usłyszeć.
Mała Dorcas biegła przed siebie śmiejąc się wniebogłosy i nie mając pojęcia, że jej siostra została w tyle. Zatrzymała się dopiero gdy dotarła do potoku wypływającego z lasu i płynącego dalej w stronę miasta oddalonego o kilka kilometrów. Spojrzała w bok, a gdy nie zobaczyła tam blondynki odwróciła się w stronę, z której przybiegła i dostrzegła ją zmierzającą w pośpiechu w jej kierunku. Uśmiechnęła się do niej serdecznie i zaczekała aż będzie obok.
– Przepraszam Rosie, zawsze zapominam, że jesteś troszkę wolniejsza. – Położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się, starając dodać jej otuchy. – Chodź, przejdziemy na drugą stronę przez naszą kładkę.
Rzeka była zbyt szeroka żeby ją przeskoczyć, więc ich tato zbudował im na poprzednich wakacjach szeroką kładkę, po której z łatwością mogły przedostać się na ich ulubioną polankę znajdującą się na drugim brzegu. To zdecydowanie było ich ulubione miejsce na całym świecie. Na jednym z otaczających je drzew miały nawet zbudowany mały domek, w którym trzymały swoje rzeczy i zabawki. Dla Dorcas i Rosalie to miejsce wydawało się być magiczne. Wyobrażały sobie, że są jedynymi osobami na całym świecie, które wiedzą o jego istnieniu i traktowały je jak swoje małe królestwo. W najbliższej okolicy mieszkała tylko ich rodzina, więc to wcale nie mijało się dużo z prawdą.
Dorcas ruszyła radosnym krokiem w stronę przejścia, ale jej siostra złapała ją za rękę, więc przystanęła i na nią popatrzyła.
– Ja chcę spróbować…
– Rosie… Wiesz, że to się nie uda… Już próbowałyśmy. Musisz być cierpliwa. – Starała się zabrzmieć przekonująco, jednocześnie nie chcąc jej w żaden sposób urazić.
– Ale ja jestem gotowa – upierała się blondynka. – Ostatnio uniosłam łyżeczkę w górę, Dori! Naprawdę! Proszę, pozwól mi spróbować. Uda mi się.
Szatynka popatrzyła na nią nie wiedząc co ma zrobić. Kiedy ostatnio chciały spróbować nie skończyło się to dobrze, a rodzice zabronili im tego więcej robić, póki nie będą całkowicie pewni, że mała Rosalie da radę. Ale kiedy patrzyła jej w oczy i widziała w nich tą determinację i wiarę, nie mogła jej odmówić.
– Dobrze – powiedziała, a na twarzy Rose pojawił się szeroki uśmiech – Pójdę pierwsza i poczekam na ciebie.
Blondynka pokiwała energicznie głową uśmiechając się od ucha do ucha. Dorcas odwróciła wzrok w stronę potoku, wypuściła powietrze z ust i zaczęła biec w jego stronę. Na krawędzi wody wybiła się mocno i skoczyła.
Ktoś, kto patrzyłby na tą sytuację z boku, śmiało mógłby stwierdzić, że dziewczynka zaraz wpadnie do wody i byłoby to jak najbardziej logiczne przypuszczenie. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Będąc miej więcej w połowie drogi między dwoma brzegami, zaczęła płynąć w powietrzu, jakby pchana przez wiatr, i po kilku sekundach gładko wylądowała na drugim brzegu. Uśmiechnęła się lekko do siebie i spojrzała na Rosie, która w tym momencie patrzyła w skupieniu na płynącą wodę zaciskając przy tym swoje małe piąstki. Rozpędziła się nie odrywając wzroku od przeszkody dzielącej ją od siostry, a Dorcas wstrzymała oddech. Blondynka skoczyła, a w momencie, w którym mogłoby się już wydawać, że powtórzy to, co zrobiła przed chwilą jej siostra, ta niespodziewanie wpadła do wody. Szatynka ruszyła szybko w jej stronę, ale ta poradziła już sobie sama i z przemoczonymi spodenkami wyszła z wody po drugiej stronie. Dorcas zobaczyła, że po jej policzkach spływają łzy, a chwilę później Rosalie obróciła się na pięcie i biegiem ruszyła w stronę domu. Brunetka westchnęła ze smutkiem i patrzyła na oddalającą się w stronę domu siostrę.

 – Rodzice byli wściekli, że pozwoliłam Rosalie po raz kolejny spróbować. Ona sama zamknęła się w naszym pokoju i nie chciała z nikim rozmawiać. Kiedy w końcu z niego wyszła zaczęła udawać, że mnie nie zna. To mnie naprawdę zabolało. Kilka tygodni później w okolicy pojawiła się nowa rodzina. Mieli syna w naszym wieku. – Zatrzymała się na chwilę. – Nazywał się Niger Avery. – Cała trójka popatrzyła po sobie z niedowierzaniem. Avery. Dorcas pokiwała głową na potwierdzenie. – Z jakiegoś nieznanego mi wtedy powodu, rodzice zabronili się nam z nim spotykać, ale Rosalie ich nie posłuchała. Nie mam pojęcia czy chciała przez to pokazać swój bunt, czy może udowodnić, że jest już dorosła i może robić co tylko chce, ale zaczęła spędzać z nim czas i z każdym kolejnym dniem widziałam jak coraz bardziej się zmieniała. Nie była już moją wesołą i zawsze uśmiechniętą siostrzyczką. Była inna. – Oczy Dorcas zaszkliły się łzami na samo wspomnienie. – Po jakimś czasie sprawiła, że ptak, który siedział na drzewie w ogrodzie zdechł. Rodzice byli tak zadowoleni z tego, że w końcu wykazała jakieś czarodziejskie zdolności, że nie widzieli w tym nic złego. Nie była charłakiem i to było wtedy najważniejsze. Myślę czasami, że może gdyby wtedy zwrócili na to uwagę, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może bym jej nie straciła. – Zapatrzyła się w jakiś nieokreślony punkt, starając się z całej siły powstrzymać napływające do jej oczu łzy. – Ale tak się nie stało.  A ona wyszła któregoś dnia z domu i już nigdy do niego nie wróciła…
Lily zakryła sobie usta ręką, a Loraine i Syriusz patrzyli na siebie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Dorcas nie mogła już dłużej nad tym zapanować i po jej policzkach popłynęły słone krople. Samo wspominanie tych wydarzeń powodowało u niej bolesny ścisk w okolicach serca. To wszystko wydarzyło się tak dawno temu, a ona dalej nie mogła się z tym pogodzić. Dlatego starała się o tym nie myśleć. Wypierała ze swojej podświadomości przeszłość i skupiała się na teraźniejszości i przyszłości. Ale teraz, gdy powiedziała to wszystko na głos, nie mogła już dłużej od tego uciekać. Pociągnęła nosem i wytarła grzbietem dłoni ostatnie spływające łzy. Starała się ponownie skupić na opowiadanej historii. Wypuściła ze świstem powietrze z ust i kontynuowała.
– Rodzice nie wiedzieli co robić. Wpadli w panikę i zaczęli jej wszędzie szukać. Poszli na naszą polankę, pytali ludzi, byli nawet w mieście. Poszli też do Avery’ów, ale ci nawet nie chcieli z nimi rozmawiać. Zatrzasnęli im drzwi przed nosem. Po tym zaczęliśmy podejrzewać, że mogą mieć coś wspólnego ze zniknięciem Rosalie, więc rodzice zgłosili to do Ministerstwa Magii, a tamci przeszukali ich dom. – Dorcas posmutniała – Nic nie znaleźli… Ślad po niej zaginął, a rodzice się załamali. Byli pewni, że Rose nie żyje. Zaczęli się o to obwiniać, tym samym stopniowo odsuwając się ode mnie. Nie mieli pojęcia, jak bardzo ich wtedy potrzebowałam. Zostałam bez siostry. Byłam mała, miałam osiem lat, więc po jakimś czasie, który był najtrudniejszym okresem w moim życiu, się z tym pogodziłam. Nie miałam innego wyjścia. Zaczęłam sobie wmawiać, że wcale nie miałam siostry, że byłam jedynaczką. – Wypowiedzenie tych słów spowodowało u niej największy ból.
Rozpłakała się na dobre, a Loraine ścisnęła jej dłoń starając się choć w najmniejszym stopniu dodać jej otuchy. Nikt nic nie mówił, nie chcąc w żaden sposób jej poganiać, ale również dlatego, że nie mieli pojęcia co mogliby w tym momencie powiedzieć. Żadne z nich nie wiedziało wcześniej o istnieniu kogoś takiego jak Rosalie Meadowes. Dorcas ukrywała przed nimi jej istnienie jak i to, że zaginęła. Powinni być na nią źli za to, że nigdy im o tym nie powiedziała, ale nikt z zebranych w tym pomieszczeniu nie mógł tego zrobić. O tak strasznym wydarzeniu jak strata siostry bliźniaczki chyba każdy chciałby zapomnieć, a na pewno nie miałby ochoty o tym rozmawiać i ponownie do tego wracać. Nie mogli nawet wyrazić tego, jak bardzo było im przykro. Nie mieli pojęcia jak Dorcas sobie z tym poradziła i jak radzi sobie do tej pory, bo żadne z nich nigdy nie było na jej miejscu. Chcieli coś powiedzieć, jakoś ją wesprzeć, ale milczenie wydawało się być teraz najlepszym rozwiązaniem.
Dorcas po raz kolejny już wzięła się w garść. Musiała być silna.
– Wszystko wróciło do normy. A przynajmniej to sobie wmawiałam. Dostałam list z Hogwartu, przyjechałam na pierwszy rok, poznałam was wszystkich. Dzięki temu choć na dwa lata mogłam zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Potem moi rodzice zostali zamordowani przez Śmierciożerców.
Cała czwórka spuściła głowy, oddając minutę ciszy na wspomnienie śmierci państwa Meadowes.

Hogwart, 1973r.
           
– Panno Meadowes?
Trzynastoletnia Dorcas odwróciła głowę i ujrzała stojącą za nią profesor McGonagall. Od razu można było zauważyć, że coś było nie tak. Jej twarz nie była surowa jak zwykle. Można było dostrzec w niej współczucie co spowodowało, że Gryfonka natychmiast przestała się uśmiechać.
– Tak? – spytała niepewnie.
– Proszę iść za mną. Dyrektor Dumbledore chce się z panią zobaczyć w swoim gabinecie.
Dorcas popatrzyła po twarzach Lily i Loraine siedzących naprzeciwko niej i wzruszyła niepewnie ramionami. Mimo tego, że była przerażona, wstała z miejsca i ruszyła za opiekunką swojego domu. Wyszły z Wielkiej Sali i skierowały się na schody prowadzące na wyższe piętra zamku.
– Co się stało, pani profesor? – spytała Dorcas gdy znalazły się w Wieży Dyrektora.
– Jestem pewna, że za chwilę wszystkiego się dowiesz. Czarna Lukrecja – rzuciła w stronę złotego gargulca, który zaczął obracać się wokół własnej osi ukazując przed nimi niezbyt szerokie, marmurowe schody.
Kilka chwil potem Dorcas znajdowała się już w jednym pomieszczeniu z Albusem Dumbledore’m i wykręcała sobie palce ze zdenerwowania widząc jego przenikliwe, niebieskie oczy patrzące się na nią z troską i tym samym współczuciem, które widziała już kilkanaście minut wcześniej. Mężczyzna westchnął z wyraźnym smutkiem.
– Uznałem, że wolałabyś dowiedzieć się tego ode mnie, niż przeczytać o tym w jutrzejszym wydaniu Proroka… – zaczął powoli.
Dorcas podniosła na niego wzrok i zobaczyła wyraźny ból na jego twarzy.
– Twoi rodzice zostali dzisiaj zaatakowani przez Śmierciożerców.
Cała krew odpłynęła w jednym momencie z jej twarzy i czuła, że gdyby nie siedziała teraz na krześle, z całą pewnością osunęłaby się na podłogę.
– Gdzie oni są? – wyjąkała. – Wszystko z nimi w porządku?
– Bardzo mi przykro, Dorcas.
Na początku nie zrozumiała sensu tych słów. Zaczęła zastanawiać o czym on mówi.
Dopiero po chwili połączyła ze sobą poszczególne fragmenty i dotarło do niej to co właśnie usłyszała.
Potrząsnęła gwałtownie głową jakby chciała wybudzić się z jakiegoś przerażającego koszmaru, ale nic się nie wydarzyło. Nadal siedziała w tym samym miejscu. W tym samym pomieszczeniu. W tym samym zamku. Z jej ust wydostał się donośny szloch, a z oczu popłynął strumień słonych łez. Zakryła usta dłonią i jak najszybciej wstała z krzesła chwiejąc się na własnych nogach. Nie mogła tu być. Bez słowa opuściła gabinet dyrektora, a gdy ponownie znalazła się pośród znajomych murów, zaczęła biec. Nie wiedziała dokąd zmierza i wcale jej to nie obchodziło. Chciała tylko uciec od bólu, który wypełniał każdą, najmniejszą cząstkę jej ciała. To nie mogła być prawda. To nie było możliwe. Jej rodzice nie mogli być martwi. Nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że w tym momencie została całkiem sama. Najpierw Rosalie, teraz oni. Nie miała już żadnej rodziny. Czuła jak jej życie zaczyna się pomału walić.

– Mijały kolejne lata, a ja w końcu zaczęłam być szczęśliwa. Miałam was i to mi wystarczało. Jednak to wszystko, cała ta równowaga, którą udało mi się przez ten czas zbudować i ta namiastka normalnego życia zostały zburzone w momencie, kiedy miesiąc temu Rosalie, a może raczej Alice Clark, pojawiła się w tym zamku. Poznałam ją od razu i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej z nią porozmawiać i dowiedzieć się, co się z nią stało kiedy ja myślałam, że straciłam ją na dobre lata temu. Po uczcie poszłam więc za nią i zaczęłam ją wołać, ale nie reagowała. Użyłam wtedy jej prawdziwego imienia, a gdy nagle się zatrzymała, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to naprawdę ona. Miałam w oczach łzy, chciało mi się płakać ze szczęścia i pobiegłam do niej żeby się przywitać. A ona się mnie wyparła. Powiedziała, że dawnej Rosalie już nie ma, i że już nigdy nie wróci. Kazała mi trzymać się od niej z daleka, bo nie chce mieć ze mną nic wspólnego. – Samotna łza spłynęła po jej policzku.
– Tak bardzo mi przykro… - szepnęła Lily.
– Nie chciałam tak szybko odpuszczać. Musiałam poznać prawdę, więc zaczęłam ją śledzić. Raz usłyszałam jak rozmawia o Voldemorcie. Chciałam spróbować z nią porozmawiać, a wtedy ona powiedziała, że jestem wszystkiemu winna. Że to moja wina, że zniknęła. Że razem z rodzicami nie zrobiliśmy wystarczająco dużo żeby ją odszukać. Że zrobi wszystko żebym poczuła się tak samo jak ona się czuła gdy ja zostawiliśmy. Nie wiedziałam do czego jest zdolna, więc postanowiłam ją za wszystko przeprosić, ale ona nie chciała tego słuchać. Drugi raz powiedziałam do niej Rosalie i wtedy mnie zaatakowała…
Spojrzała na swoje przedramię i powoli zaczęła odwijać bandaż, który założyła jej pani Pomfrey. Chciała to zobaczyć. Gdy zobaczyła czerwony jeszcze napis Alice pokiwała ze smutkiem głową, jakby coś sobie właśnie uświadomiła.
– Miała rację – powiedziała szeptem do siebie. – Mojej Rosalie już nie ma.

~ ~ ~

Szedł zdecydowanym krokiem nie obracając się za siebie. Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło, ale gdy tylko Dorcas wypowiedziała ostatnie słowo, zerwał się z białego krzesła w Skrzydle Szpitalnym i opuścił pomieszczenie mocno trzaskając przy tym drzwiami. Na początku nie wiedział nawet gdzie idzie, ale nogi same zaprowadziły go do czarnych o tej porze dnia lochów. Wyraz twarzy miał zdeterminowany i zacięty i było to prawdopodobnie główną przyczyną, dla której jakiś młody Ślizgon bez słowa sprzeciwu zgodził się zawołać na korytarz niejaką Alice Clark. Wypełniało go jakieś dziwne uczucie, którego nie mógł nawet opisać. Coś na kształt wściekłości i chęci zemsty połączonej z troską, z nutką czegoś czego nie potrafił zidentyfikować.
Minęło kilka minut zanim zmaterializowała się przy nim wyczekiwana dziewczyna.
– Wiedziałam, że z tych bachorów żadni Ślizgoni, ale żeby dać się zastraszyć komuś takiemu jak ty to już nie mieści mi się nawet w głowie.
Obrócił się na pięcie i posłał jej mordercze spojrzenie.
– Więc może nie trzeba było jej fatygować aż tutaj, a wtedy wszyscy byliby szczęśliwi – warknął.
Uśmiechnęła się szyderczo.
– Widzę, że mamy tutaj buntownika. Do tego z charakterkiem – pokręciła z uznaniem głową. – Jesteś pewien, że ta głupia Tiara się nie pomyliła?
– Tak samo jak tego, że mam właśnie do czynienia z najbardziej popierdoloną osobą w całym tym zamku. Więc tak – wzruszył ramionami – jestem całkowicie pewien.
Westchnęła tylko z politowaniem.
– Widać bardzo mało o mnie wiesz skoro sądzisz, że coś tak żałosnego mnie sprowokuje czy co tam jeszcze chciałeś sobie osiągnąć.
Zmrużył oczy i podszedł do niej tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
– Wiem o tobie znacznie więcej niż może ci się wydawać – uśmiechnął się chytrze – Rosalie.
To właśnie był efekt jaki chciał osiągnąć. Jej twarz zbladła i zastygła w całkowitym bezruchu, a oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Ten widok był niemalże komiczny. Jeszcze przed sekundą dziewczyna patrzyła na niego z pogardą w oczach, jakby nie było na tym świecie niczego, czym mógłby ją zaskoczyć lub wyprowadzić z równowagi, a teraz stała w miejscu nie wiedząc co ma robić. Trafił w jej czuły punkt. Mógłby napawać się samą jej obserwacją, ale to jeszcze nie było wszystko co miał zamiar zrobić. Wykonał kolejny krok w jej kierunku, przez co Alice musiała się cofnąć i oprzeć o kamienną ścianę lochów. Nachylił się nad nią patrząc w jej oczy i upewniając się czy na pewno dotrze do niej to co chciał zaraz powiedzieć.
– Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że choćby krzywo popatrzyłaś się na Dorcas, to daję ci słowo Huncwota, że ogromnie tego pożałujesz. A uwierz mi, że naprawdę nie chcesz mieć ze mną do czynienia. Zwłaszcza kiedy jestem wściekły.
Te słowa podziałały na nią jak kubeł zimnej wody. Otrząsnęła się z szoku i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni swojej czarno-zielonej szaty. Syriusz cofnął się kilka kroków, a na jego ustach pojawił się przebiegły uśmieszek.
– Tego szukasz?
Black obracał między palcami lewej ręki jej różdżkę, podczas gdy w prawej ściskał swoją.
– To tylko taki mały przedsmak tego co potrafię.
Posłał jej najbardziej sztuczny uśmiech na jaki tylko było go stać i machnął dłonią. Alice wzbiła się w powietrze, uderzyła o sufit i spadła na zimną, wilgotną posadzkę. Jęknęła cicho co oznaczało, że nie straciła przytomności. Trwała jednak w bezruchu, nie poruszając się choćby o milimetr.
– Radzę to przemyśleć – powiedział i rzucił jej różdżkę pod nogi.

~ ~ ~

– Czas wizyt się skończył. Proszę dać pannie Meadowes odpocząć, a jutro będziecie mogły plotkować już w swoim dormitorium.
Pani Pomfrey podeszła do łóżka Dorcas i nalała do szklanki eliksir znajdujący się na jej białym stoliku nocnym. Podała ją dziewczynie i zaczekała, aż ta wypije zawartość do dna. Brunetka skrzywiła się lekko w momencie gdy tylko przełknęła obrzydliwy napój. Spojrzała na pielęgniarkę błagalnym wzrokiem.
– Jeszcze tylko pięć minut. Bardzo proszę, to nie może czekać do jutra.
Kobieta popatrzyła na nią przez chwilę, po czym westchnęła kiwając głową. Odwróciła się i ruszyła z powrotem w kierunku swojego gabinetu. Nie tak dawno to ona była uczennicą Hogwartu i doskonale jeszcze pamiętała te nastoletnie przyjaźnie i sprawy, które „nie mogły czekać”. Zamknęła za sobą drzwi, uśmiechnęła się do siebie na samo wspomnienie czasów szkolnych i ponownie zagłębiła się w lekturze książki, którą poleciła jej ostatnio bibliotekarka.
– Na pewno niczego nie potrzebujesz? Twojej poduszki? Albo piżamy?
Dorcas pokręciła tylko głową i zagryzła wargę. Popatrzyła po zatroskanych twarzach Lily i Loraine.
– Chciałam was tylko przeprosić. Wiem, że nie było łatwo ze mną ostatnio wytrzymać… – spuściła wzrok.
– Nie przejmuj się – powiedziała łagodnie blondynka i uśmiechnęła się lekko. – Ja też cię przepraszam. Nie powinnam na ciebie tak bardzo wtedy naciskać…
Dorcas poczuła ogromne poczucie winy. Nie mogła słuchać, jak Loraine przeprasza ją za coś, co było tylko i widocznie jej winą.
– Ja nigdy nie powinnam powiedzieć tego co powiedziałam. Nigdy. Nie ważne co by się nie działo. Jest mi tak strasznie przykro, Loraine… – wyszeptała, a w jej oczach stanęły łzy.
Mersey nachyliła się nad Dorcas i wzięła ją w ramiona, pozwalając żeby kilka samotnych łez spłynęło po policzkach brunetki.
– Wiem – wyszeptała jej do ucha.
Wzięła jej twarz w ramiona i uśmiechnęła się do niej ciepło. Dorcas nieśmiało odwzajemniła ten gest, po czym ponownie padły sobie w ramiona. W tym samym momencie usłyszały pukanie w szybę i automatycznie odwróciły się w stronę pani Pomfrey pokazującej na zegarek znajdujący się na jej lewej ręce. Pokiwały głową.
– Lepiej chodźmy zanim znajdziemy się na czarnej liście – mruknęła z niezadowoleniem Lily.
Pożegnały się szybko z Dorcas i skierowały swoje kroki ku wyjściu. Zamknęły za sobą drewniane wrota Skrzydła Szpitalnego i ruszyły w kierunku Wieży Gryffindoru. Po chwili jednak Lily stanęła w miejscu, uderzyła się ręką w czoło i zaczęła szperać w torbie przewieszonej przez ramię. Jęknęła.
– Z tego wszystkiego zapomniałam zabrać z biblioteki książek do Transmutacji – wytłumaczyła zdezorientowanej Loraine. – Idź sama, zaraz cię dogonię – rzuciła, odwróciła się na pięcie i ruszyła w przeciwnym kierunku.
Po kilku minutach wyszła już z jednego z jej ulubionych miejsc w całym zamku z torbą jeszcze bardziej zapchaną książkami, które pani Jones zabrała z jednego ze stolików i schowała do swojego biurka. Lily była jedną z jej ulubienic więc nie było najmniejszego problemu z ich odzyskaniem jak i z tak późną porą. Na zewnątrz zapadł już zmrok więc korytarze tonęły w ciemności poprzetykanej jedynie wąskimi plamami księżycowego światła, które wpadało przez wysokie, podłużne okiennice. Wyszła zza rogu i niemal natychmiast zatrzymała się w miejscu. Kilka metrów przed nią stała czwórka Ślizgonów, którzy patrzyli na nią ze złośliwymi uśmiechami na ustach. Wyprostowała się dumnie, zadarła głowę do góry i ruszyła pewnym krokiem przed siebie. Chciała ich wyminąć, ale dwóch z nich przesunęło się w bok uniemożliwiając jej to co zamierzała zrobić.
– Nie sądzę – powiedział jeden z nich niskim głosem i zwrócił się do pozostałych. – Niech ktoś ją zawoła i powie, że znaleźliśmy tą szlamę.
Wykonali jego polecenie. Lily przyjrzała im się bliżej i chwilę później wiedziała już z kim ma do czynienia. Rosier, Mulciber i Avery. Fantastycznie. Ze wszystkich Ślizgonów musiała trafić akurat na tych, którzy najprawdopodobniej już dawno dołączyli do grona Śmierciożerców. Próbowała jakoś stamtąd uciec, ale udaremnili jej to tak samo jak za pierwszym razem. Sięgnęła więc do kieszeni szaty i wyciągnęła swoją różdżkę.  Wyciągnęła ją przed siebie, co spowodowało szyderczy śmiech pozostałej trójki jej towarzyszy.
– Ona chyba naprawdę myśli, że może z nami wygrać – parsknął najwyższy z nich.
Rudowłosa zacisnęła mocniej dłoń na różdżce i zmrużyła oczy. Wcale się ich nie bała.
Drętwota! – krzyknęła, celując w Mulciber’a, który znajdował się najbliżej niej.
Chłopak poleciał w kierunku najbliższej ściany, bo nie był na tyle szybki żeby odeprzeć atak. Lily wycelowała w kolejnego Ślizgona, ale on był już na to przygotowany.
Expelliarmus!
Różdżka wyleciała jej z ręki i upadła na posadzkę kilka metrów dalej. Przełknęła ślinę, kiedy Rosier po raz kolejny w nią wymierzył.
– Wystarczy! – krzyknął Avery. – Mieliśmy dostarczyć ją w nienaruszonym stanie. Nie chcesz chyba nie wykonać jej polecenia, prawda?
Rosier przeklął siarczyście pod nosem, a dziewczyna zaczęła się zastanawiać o co tak właściwie im chodzi. Jednak chwilę później wszystko było już jasne. Z założonymi rękoma stała przed nią wysoka blondynka, która patrzyła na nią z szyderczym uśmiechem. Alice.
– Proszę, proszę… Kogo my tutaj mamy…
Clark obeszła powoli Lily na około, a ona zacisnęła mocno pięści. Jaka szkoda, że jej różdżka znajdowała się tak daleko, bo po tym co usłyszała dzisiaj od Dorcas, Alice już dawno byłaby w kawałkach. Złapała kosmyk jej rudych włosów i owinęła go sobie wokół palca.
– Nie. Dotykaj. Mnie. – warknęła Lily i odepchnęła ją od siebie.
Alice zaśmiała się głośno i westchnęła teatralnie.
– Jesteś tak samo naiwna jak reszta twoich przyjaciół… A myślałam, że chociaż ty, Prefekt Naczelny, wykaże się odrobiną inteligencji. Jak widać niestety się myliłam… Czy wy naprawdę sądzicie, że jak poudajecie groźnych i rzucicie jakąś słabą groźbą to schowam się do kąta i będę trząść się ze strachu? – kolejna salwa lodowatego śmiechu. – Radziłam sobie z o wiele gorszymi niż banda dzieciaków, którzy myślą, że nie ma im równych.
– Ale czy oni wiedzieli kim jesteś naprawdę? – spytała Lily unosząc brwi do góry.
Oczy Alice się zwęziły.
– Miałam raczej nadzieję na krótką pogawędkę z największą szlamą w Hogwarcie, ale skoro tak bardzo ci się spieszy, to pozwól, że przejdę już do rzeczy.
Lily założyła ręce na piersi w wyzywającym geście, starając się pokazać, że wcale się jej nie boi. Bo się nie bała. Nie bała. Nie…
– Możesz przekazać mojej szanownej siostrze serdeczne pozdrowienia.
Machnęła różdżką, a ciałem Lily wstrząsnął przeraźliwy ból. Wygięła się w łuk i padła na ziemię, wijąc się po kamiennej posadzce. Trwało to kilka minut, które wydawały się dla niej wiecznością, potem nastąpiła krótka przerwa i zaczęło się od nowa. Po kliku takich powtórzeniach, Lily nie była w stanie się poruszyć i walczyła zacięcie o każdy oddech. Wtedy Alice podeszła do niej niespiesznym krokiem i kucnęła przy jej głowie.
– Powiedz jej, że to dopiero początek – wyszeptała jej do ucha.
Wyprostowała się, cofnęła o kilka kroków i poderwała Lily w powietrze, rzucając ją o ścianę. Evans Uderzyła głową o kamień i opadła bezwładnie na ziemię. Zanim jednak przed jej oczami pojawiła się całkowita ciemność ujrzała burzę czarnych włosów wkraczającą na pole walki.


___________________

Witajcie <3

Nie będę rozwodzić się nad tym, dlaczego rozdział znowu ukazał się po tak długim czasie, bo nie ma to żadnego sensu. Powiem tyko jedno - bardzo Was wszystkich przepraszam!

Nie ukrywam, że ten rozdział pisało mi się ciężko i doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jest on najlepszy. Pierwszą część napisałam już dawno temu i teraz tylko ją zmodyfikowałam. Udoskonaliłam ją jak tylko mogłam, ale i tak dalej w ogóle mi się nie podoba. Ale rozdział musiał się ukazać, żebym mogła ruszyć dalej z historią, bo ostatnie czego chcę, to utknąć teraz w martwym punkcie. 
Dużą jego część napisałam zaledwie kilka godzin temu, więc nie jest on jeszcze nawet dobrze sprawdzony i wiem, że jest w nim cała masa błędów. W najbliższym czasie postaram się je wszystkie poprawić. Nie mogłam jednak czekać dłużej z publikacją bo dobrze wiem, że zajęłoby to jeszcze dużo, dużo czasu.

Mam jednak nadzieję, że chociaż w najmniejszym stopniu wynagrodziłam Wam czekanie, i że dalej będziecie ze mną, bo jesteście najlepsi! 
Niedługo odpowiem na wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem, a teraz zachęcam Was do zostawiania swoich opinii tutaj! :)

Pozdrawiam Wam bardzo, bardzo serdecznie i ściskam mocno!
Veriatte

5 komentarzy:

  1. Wróciłaś! *.*
    Niedawno, bo jakoś dwa dni temu, weszłam właśnie na Twojego bloga i pomyślałam, czy jeszcze będzie tutaj jakiś rozdział. Chciałam nawet w najbliższym czasie wysłać do Ciebie jakąś wiadomość, ale mnie uprzedziłaś.
    Więc, mamy rozdział!Naprawdę się cieszę. :)
    Czytając pierwsze linijki tekstu miałam, takie o kurde chyba nic nie pamiętam z poprzedniego rozdziału, skoro zapomniałam, że Dor została zaatakowana. Później się jednak zorientowałam, że to jest jakby opis tego co się działo po tym i jest nawiązanie do tego wcześniejszego później.
    W końcu poznaliśmy historię Dorcas i Alice. Naprawdę nie rozumiem, jak można odsunąć się od siostry tylko dlatego, bo nie udało się czegoś dokonać. Przecież to nie jej wina była. Chociaż w sumie co zrobiła Petunia... Podoba sytuacja. Najgorsze z możliwych opcji to złe towarzystwo. Naprawdę to jest okropne, patrząc nawet na to, że coraz więcej takich ludzi się kręci i sprawia, że zaczynamy się inaczej zachowywać.
    Biedna Dor... Tyle w życiu już przeszła. Najpierw kłótnia/odsunięcie od siostry, później nagła śmierć rodziców i znowu bomba; powrót siostry, która w dodatku za wszystko ją wini.
    Ojojoj... Syriusz tylko pogorszył sytuację, mimo, że chciał dobrze, to... Ach...
    Lily! Jejciu, biedna ty moja rudowłosa niewiasto! O Boże jak to brzmi! XD Ona dostała Crucio?! Mej dej! Halllppp!
    Na końcu to był James? :O Pliissss niech to będzie on! O jeju! James to taki rycerz na białym koniu dla Lily. Trzymaj się Evans, twój wybawca ci pomoże!
    Warto było czekać! Rozdział suuuuper! Już się nie mogę doczekać kolejnego! Życzę mnóstwa weny!
    Pozdrawiam gorąco, Livv :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj kochana Livv! :*
      Teoretycznie to nie wróciłam, bo nigdy stąd nie odeszłam! I nie mam takiego zamiaru! Doprowadzę tą historię do końca choćby miało mi to zająć kilka lat haha! Także tak szybko się ode mnie nie uwolnicie! :)
      Aż mi się ciepło na serduszku zrobiło jak przeczytałam, że wchodziłaś tu i czekałaś na rozdział! <3
      Pod koniec ostatniego rozdziału Alice zaatakowała Dorcas, ale skończyłam go na tym jak Meadowes zobaczyła napis na swojej ręce. Więc ten się zaczyna jak już znalazła się w Skrzydle Szpitalnym. W sumie jak teraz tak myślę, to chyba zapomniałam poinformować Cię o tamtym rozdziale, więc może go przegapiłaś?
      Masz rację, to samo działo się między Lily i Petunią. Myślę, że w obu przypadkach zaczęło się od zazdrości. Petunia zazdrościła Lily tego, że jest czarownicą, a Rosalie zazdrościła Dorcas tego, że ta druga w tak młodym wieku zaczęła czarować. A potem już było coraz gorzej... :/ I masz całkowitą rację co do złego towarzystwa! Od tego zazwyczaj się zaczyna.
      Dorcas przeszła w życiu bardzo dużo, ale chciałam pokazać ją jako kogoś, kto jest bardzo silny psychicznie. Nie chciałam robić z niej kolejnej Dori, której w głowie tylko ciuchy i faceci... Nic do niej nie mam, ale chciałam raczej w tej kwestii wyłamać się ze schematu :)
      Potwierdzam - to było Crucio... Ale nic więcej nie powiem! Przekonasz się w kolejnych rozdziałach, kto był rycerzem na białym koniu! :*
      Dziękuję Ci za wspaniały komentarz i za tak wiele miłych słów, które dały mi kopa do dalszego pisania!
      Ściskam mocno,
      Veriatte

      Usuń
  2. Dziękuje Ci bardzo, że dodałaś rozdział 8.
    Teraz jest chora i strasznie się czuje, ale jak zobaczyłam że dodałaś rozdział to od razu się lepiej poczułam. Strasznie się zżyłam z tą historią i ciesze się bardzo, ze nie zamierzasz opuścić tego bloga nigdy. Rozdział jest świetny nie mogę się do niczego przyczepić.
    Musze powiedzieć, ze ta historia Dorcas była nieźle przemyślana i szkoda mi Dorcas tyle w życiu przeszła straciła siostrę i rodziców, mi się wydaje że Alice miała coś wspólnego z ich śmiercią a możliwe że sama ich zabiła.
    Nie rozumiem złości Alice że Dorcas się udało, a jej nie i jeszcze ten Avery to już wogóle, gdzie ona miała oczy i jej rodzice, ze jej na to pozwolili. Ona wyszła i nie wróciła, to może oni ją porwali i zaprowadzili do Voldemorta.
    Syriusz jaki bohater, nie wyszło mu to, chciał dobrze, a wyszło jak zawsze, ale no cóż, mówi się trudno. Podobała mi się ta scena, jak bronił Dorcas, nie tylko dla tego, ze chciałabym ich zobaczyć jako parę, ale dlatego, że widać, ze przyjaciele są dla niego ważni.
    Biedna Lili, głupia Alice, jak ona mogła, jak bym tam była to na miejscu bym ją tam zabiła, za to co zrobiła Lili i Dorcas. Nienawidzę jej. Dorcas będzie miała straszne poczucie winy z tego powodu, ale mam nadzieję, że weźmie się w garść, będzie silna i da sobie radę z Alice.
    Jestem strasznie ciekawa kto to jest tym wybawicielem Lili, myślę, ze to James, ale nie jestem pewna.
    Życzę mega dużo weny i czekam na nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. o Boże będzie Jilly <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, kochana!
    Przepraszam, że przychodzę taka spóźniona, ale matury mnie skutecznie zajęły. Jednak w końcu jestem i przeczytałam rozdział i zaraz biorę się za następny, bo już się nie mogę doczekać, co się stało dalej.
    Ale na razie zacznę od początku: dobrze, że Dorcas opowiedziała o wszystkim dziewczynom i Syriuszowi. Przynajmniej już wiedzą i na pewno poczuła się odrobinę lepiej, kiedy im się wygadała. Ogólnie bardzo podobały mi się te retrospekcje, bo pokazywały, że Dorcas i Rose kiedyś były naprawdę blisko. Trochę tak, jak Lily i Petunia, ale w ich przypadku wszystko skończyło się zdecydowanie lepiej. W każdym razie poznaliśmy bardziej charakter Alice. Zaciekawiła mnie jej historia, ale nadal uważam, że jej zachowanie jest koszmarne. Nie można tego niczym usprawiedliwić.
    Syriusz był taki uroczy i kochany, kiedy pobiegł do Alice, żeby bronić Dorcas. ♡ A ta ... stwierdziła, że dobrze będzie, jak poznęca się nad Lily. Ugh, co za ... No. :D I w dodatku wzięła ze sobą trzech Ślizgonów. Ktoś tu miał stracha przed Evans.
    No nie wierzę, że zrobiła Lily krzywdę, ale na szczęście pojawił się James (no, mam nadzieję, że to on, bo jak nie to będę zła) i ją obroni ♡♡♡♡ Nie mogę się już tego doczekać, więc od razu biegnę czytać kolejny rozdział.
    Tutaj w wielu miejscach brakowało przecinków, ale pisałaś, że masz zamiar to poprawić, więc pewnie zdajesz sobie z tego sprawę.
    Ok, biegnę dalej.
    Całusy i do zobaczenia za chwilę pod następnym rozdziałem :D
    Optimist

    OdpowiedzUsuń

Napisz co Ci się podobało. Wytknij błędy. Podziel się odczuciami. To naprawdę pomaga, uwierz mi :)

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic Credit: X